reż. Saara Cantell.
Nie mogę nie roztkliwić się nad urodą tej projekcji, nad fabułą, nad barwą ukazanej zimy.
I nad ważnym faktem: mały czy duży - każdy potrzebuje domu.
Niestety dom państwa Malutkich został zniszczony. Jill i Joy wiedzą, jak im pomóc. Do czasu aż znajdą nowe mieszkanie, mogą rozgościć się w domku dla lalek. I tak najmniejsza rodzina na świecie, borykająca się z kłopotami mieszkaniowymi - jakby nie było przez dużych - zbliża się 'wielkimi krokami' do Świąt w pięknym domku dla lalek. Wszyscy oczekują na wizytę Pani Róży, która kiedyś zaprojektowała dom dla dziewczynek, z nadzieją że ona właściwie na zaistniałą sytuację zaradzi. Jednak pojawiają się kolejne kłopoty. Sąsiadka dziewczynek - Adela - chce złapać państwa Malutkich i sprzedać do gabinetu osobowości.
I to, w jaki sposób Jill i Joy staną w obronie nowych przyjaciół, choć nie tylko to, warto sprawdzić!
To, co mnie przyciągnęło do tego sielskiego obrazka "Zimowych przygód Jill i Joy", to zima, wszechobecna, z zaspami i śnieżkami, z gościnnym domem prowadzonym przez dwie troskliwe gospodynie i łagodnym surrealizmem, który nie zniechęci żadnej ruchliwej kilkulatki. Mam to sprawdzone.
Mali widzowie zaczarowani, ja zaczarowana - rzadko zdarza nam się taki całkowity filmowy synchron.
Dla mnie ten seans był jak kompres, podgrzewany koc albo kopiasta łyżka rozpływającego się na talerzu jabłecznika.
Innym również życzę smacznego!
Irka