Jestem rodzicem dwójki wspaniałych dzieci. Pewnie wielu z Was niesie ze sobą doświadczenie rodzicielstwa. Zapewne każdego nasze doświadczenie jest inne. Każdy z nas ma inna wizję wychowania, a czasem poddajemy się innym w jego procesie.
Mój artykuł nie ma na celu nikogo oceniać. Mój artykuł jest apelem to nas wszystkich. Jest apelem do rodziców, którzy dopiero zaczynają swoją przygodę jako mama i tata, ale też dla tych, którzy zmagają się z trudami nastolatków.
Dlaczego chcę podzielić się z Wami moimi przemyśleniami i wizjami? Powód jest egoistyczny, ale z punktu widzenia całości, a nie tylko mojej własnej osoby. Przeczę tu rzecz jasna sama sobie, ale wszystko się wyjaśni po przeczytaniu artykułu.
Uwielbiam moje dzieci, lubię, choć nie zawsze, być rodzicem... jest to trudna i mozolna praca, często/czasem wynagradzana relacją, którą z nimi mamy... uśmiechem, przytulaniem i miło wspólnie spędzonym czasem.
Dla mnie jednym z większych trudów jest jej monotonność i powtarzalność, która na szczęście, jak już wspomniałam, jest wynagradzana.
Jeżeli mówię o monotonności i powtarzalności, myślę głównie o codziennych obowiązkach wobec dzieci, które oczywiście na każdym etapie się różnią. Cudowne, piękne niemowlę, wyczekane przez nas, przez kobiety noszone w łonie przez 9 miesięcy... a po wyjściu z brzucha – przewijanie, karmienie, drzemka, czuwanie, usypianie, przewijanie, karmienie, itd.
W początkowych miesiącach życia dziecko jest od nas totalnie uzależnione, ale jego naturalna niesamowita zdolność uczenia się, pozwala mu doświadczać coraz więcej, poruszać się, czuć sprawczość. I właśnie o sprawczości, o wierze w samowystarczalność, o wierze w swoje umiejętności i zdolności poznawcze i motoryczne chciałabym głównie do Was napisać.
Wierzę, że od nas zależy, jak będzie się rozwijało nasze dziecko. Jako były sportowiec, ale też uważny członek naszego społeczeństwa, obserwuję małe i większe bobasy. Prowadzę też zajęcia sportowe. Rozmawiam z innymi trenerami i nauczycielami, a nasze obserwacje są tożsame.
Często my jako rodzice, nie pozwalamy dziecku doświadczać, nie pozwalamy dziecku na samodzielność w poznawaniu świata, w poznawaniu swojego ciała. Nie pozwalamy na swobodny naturalny rozwój.
Jestem trenerem i pedagogiem. Pracę magisterską, bardzo dobrze przyjętą w środowisku pisałam na temat wieloletniego, optymalnego planu szkolenia dla tenisistów. Opisane w nim zostały etapy szkolenia sportowego, począwszy od 5-6 roku życia dziecka, a skończywszy na 18 – 20 roku życia. Zawarłam w nim między innymi podział rozwoju cech motorycznych u dzieci, zwracając uwagę na okresy tzw. sensytywne czyli takie, gdzie organizm dziecka najlepiej przyswaja daną cechę motoryczną. I wszystko układa się w płynną całość, ale jest...wielkie ALE!!!
Dla mnie jako rodzica i trenera najważniejsze są początkowe miesiące i lata dziecka, od czasu kiedy zaczyna się samodzielnie poruszać, kiedy zaczyna być sprawczy, czyli mniej więcej od momentu, kiedy umie przytrzymać wysoko główkę opierając się na rączkach, do czasu kiedy pójdzie do przedszkola, a już na pewno do czasu szkoły, gdzie ilość ruchu drastycznie się zmniejsza.
Dziecko ma silna potrzebę uczenia i działania, a my jako rodzice musimy dać im możliwość siłowania się ze światem. To wszystko może się odbywać przy naszej czujności, uważności i stymulacji, a nie wyręczania go w czynnościach. Bardzo obrazowo chcę powiedzieć, że naszym zadaniem jest organizowanie jego przestrzeni, oczywiście tak, żeby to było bezpieczne, jednak to dziecko będzie miało samo silną potrzebę samemu dotarcia do jakiegoś przedmiotu, do kolorowej piłki...nie podtykajmy im tych rzeczy pod nos.
Naszym zadaniem jest dbanie o bezpieczeństwo, naszym zadaniem jest dawanie miłości, karmienie i czuwanie, ale nie wyręczanie!!!
Dzieci same wiedzą, kiedy są gotowe do ruchu, do siedzenia, do chodzenia. Nie stawiajmy ich, nie pomagajmy im. Niech one same poznają grawitację, niech poczują co muszą zrobić ze swoim ciałem, żeby nie upaść. Niech same odnajdą swój zmysł równowagi i zabawę ciałem.
Mam mocne przekonanie, że pomagając im w tych czynnościach, jednocześnie nie pozwalamy im na samodzielność, na sprawczość i na wiarę, że im się uda – co ma mocne przełożenie na ich późniejsze doświadczanie świata.
Każdy z nas ma gdzie indziej ustawione granice bezpieczeństwa dla swojego malucha. Ja i mój mąż często się o nie spieraliśmy i są one wyraźnie w innym miejscu. Ja pozwalałam dzieciom wchodzić wyżej, skakać mocniej, wchodzić na parapet, jeździć w wieku 1,5 roku na hulajnodze. Pozwalałam im huśtać się samemu na huśtawce „dla dorosłych” w wieku 2,5 roku przy założeniu, ze ja oczywiście ich nie huśtam, bo przecież one same już to potrafią.
Można dyskutować tutaj o indywidualnych predyspozycjach dzieci, jednak mam wrażenie, że przy dziecku rozwijających się w tzw. normach, różnice nie powinny być duże w ich zdolnościach motorycznych.
To, w jakim stopniu dziecko będzie motorycznie rozwinięte zależy od nas i od naszego zaufania do nich samych. Wyręczanie dzieci, trzymanie ich za rękę (oczywiście nie mówię o tym, ze dziecko które ma rok ma samo przechodzić przez ulice!!!), pomaganie im we wszystkim od razu, jest jednym z naszych największych błędów, których skutki są zauważalne w okresie późniejszym.
Jeżeli od początku nie dajemy dziecku szansy na samodzielność i samostanowienie i sprawczość, nie oczekujmy, że w wieku przedszkolnym będzie samo się ubierało, albo będzie potrzebowało zawsze Waszej pomocy.
Oduczenie dzieci w późniejszym czasie uzależnienia od innych jest bardzo trudne, trudniejsze niż wytrzymanie płaczu i frustracji przy 1,5 rocznym dziecku.
Dzieci są mądre i szybko wychwytują zależności rządzące światem. Jeżeli się przyzwyczają do modelu X to trudno będzie ich przekonać do innego modelu. Ponadto, trudno tez im zrozumieć, że nagle jest inaczej. Nie róbmy sobie tego, ułatwiajmy sobie życie – będzie łatwiej im i nam.
Wracając to mojej obserwacji, która już po krótce rozwinęłam, rośnie nam pokolenie dzieci, które bywają niesamodzielne i niesprawne. Ja mam doświadczenie w pracy z dziećmi i uwierzcie mi, że wiele dzieci ma problem w wykonywaniem podstawowych umiejętności motorycznych takich jak, bieganie, skakanie, rzucanie, łapanie. Trudno wtedy mieć oczekiwania do trenera na jakichkolwiek zajęciach, że dokona cudu. Dziecko, które ma 1,5 roku jest w stanie złapać piłkę, tylko trzeba mu tą piłkę do niego czasem rzucić. Dziecko dwuletnie jest w stanie jeździć doskonale na rowerze biegowych lub hulajnodze, tylko trzeba mu ten sprzęt dać do używania. Niech się wspina na drzewo, ale przy naszej asekuracji, niech wchodzi wysoko na placach zabaw, niech samo poczuje gdzie jest jego lub jej granica. Dziecko nie będzie umiało wyczuć granicy swojego komfortu i bezpieczeństwa jeżeli nie damy mu możliwości jego własnej oceny, którą zdobywa się podczas doświadczeń.
Moim jedynym komunikatem, które mówię do dzieci to stwierdzenie, żeby były uważne!!!Kacper i Maja znają doskonale granice swojego ciała i granice swojego komfortu. Wiedzą jakie są konsekwencje różnych działań i zachowań, ponieważ właśnie o tym między innymi jako rodzic z nimi rozmawiam. Ale nie trzymam ich za rękę i nigdy tego nie robiłam, żeby weszli np. wyżej, albo w ogóle coś zrobili.
Dzieci mają naturalną potrzebę ruchu. Będą doświadczać, będą spadać, będą się obijać, będą płakały, ale jednocześnie będą silniejsze, sprawniejsze i według mnie szczęśliwsze.
Dzieci powinny codziennie mieć 1,5 godziny ruchu niezorganizowanego. Nie na zajęciach, ale na placach, z kolegami, koleżankami, z własną kreatywnością, ze budowaniem relacji z rówieśnikami. Według mnie to jest klucz to wychowania zdrowego, silnego i wierzącego w siebie społecznie rozwiniętego człowieka.
Z czasem miejsca na swobodę i niezorganizowany ruch jest coraz mniej. Już przecież w przedszkolu czy nawet w żłobku muszą istnieć zasady ograniczonej swobody i ruchu, żeby po prostu nie stała się krzywda. Ja to oczywiście rozumiem, jednak bardzo bliska mi jest idea leśnych przedszkoli, gdzie dzieci po prostu spędzają czas na powietrzu, w lesie, w plenerze, taplając się błocie, zbierając bukiety kolorowych liści.
Zobaczmy, jak bardzo zmniejsza się ilość swobodnego ruchu na poziomie szkoły. Tam zaczyna się siedzenie w ławkach, a zajęcia wf w szkołach podstawowych ograniczają się niejednokrotnie do czasu spędzonego na korytarzu 2 razy w tygodniu po 45 minut ( z czego część czasu potrzebne jest na przebranie, sprawdzenie listy a potem ponowne ubranie).
Bardzo się cieszę, że większość z was zapisuje dzieci na zajęcia sportowe po szkole, które wymagają od nas rodziców nierzadko bardzo zaawansowanej logistyki szczególnie przy dwójce lub więcej dzieci, których zainteresowania się różnią.
Ja się cały czas zastanawiam dlaczego tak bardzo utrudniamy sobie życie. Zapisujemy dzieci na zajęcia, co jest świetne, bo przecież dodatkowe umiejętności – specjalistyczne nabędą właśnie tam, ale nie mogą one być podstawą ich ruchu. Dokładając to tego wszystkiego nieodpowiednią dietę, sami przyczyniamy się to drastycznego zwiększenia otyłości wśród dzieci i ich bardzo niskiego poziomu sprawności.
Chciałabym nas wszystkich zachęcić do zmiany, a przynajmniej do chwili refleksji nad obecnym stanem naszego społeczeństwa – tego najmłodszego oraz tego, co my jako rodzice możemy z tym zrobić. Nie oddawajmy odpowiedzialności za sprawność naszych dzieci komuś innemu w wieku 5, 6 czy 7 lat. Już od momentu jego pierwszych doświadczeń z ciałem jako paromiesięczne dzieci możemy sprawić, że dzieci będą sprawniejsze, że zajęcia sportowe będą dla nich przyjemnością, trenerzy i nauczyciele, nie będą musieli uczyć ich umiejętności podstawowych, tylko na zajęciach np. tenisowych będziemy mogli uczyć ich tenisa oczywiście w formie zabawowej.
Myślę, że wykonując małe zmiany, spowodujemy, że będziemy mieli więcej czasu dla siebie, wykonamy wielkie zmiany dla poprawy jakości życia oraz zdrowia naszych dzieci.
Zwiększy się tez wtedy szansa na wychowanie sportowego mistrza!!!
Olga Gorzelak
Olga Gorzelak - Mama dwójki dzieci. Była utytułowana tenisistka, wielokrotna mistrzyni Polski. Obecnie trener tenisa.