Kłopoty zaczęły się, gdy Maciuś miał już sam jeść.
Płacze i lamenty niosły się pod chmury, gdy samolocik - ponury z zupką, kaszką czy kapustką - miał wylądować w buzi. Łyżeczka i widelec to byli najlepsi kompani, niestety nie do "papu", ale do psocenia.
Szlochał maluch, a pusty był nadal brzuch, więc mama zaczęła posiłki od teatralnej minki. Potem było przedstawienie: "Oto maszeruje jedzenie". Każdy ziemniaczek, mięsko, owoce, miało swą nazwę i czarodziejskie moce. Maciuś sam parkował do buźki pomidorka Klemensa i ziemniaczki Zuzki, był Pułkownik Kotlecik i Major Groszek i wszyscy znikali w brzuszku - jak ładnie - proszę! To nasza najlepsza była metoda, by poskromić Niejadka i Głoda!!
Urszula Małek