Wyszłam z pensjonatu w Łebie dosłownie na chwilę, przeszłam kawałeczek, nawet niecałą milę, i wyobraźcie sobie (uwierzyć mi musicie) - nieoczekiwanie znalazłam się w bajkowym świecie.
Arena Słońca - taki napis mnie powitał,
będzie słonecznie - promyk w głowie zaświtał...
Lecz że aż tak? Tego się nie spodziewałam,
bo już chwilę później na fantazyjnym atolu się wylegiwałam...
A dziatwa ma pluskała się w lagunowym raju,
jakaś dżungla (może amazońska?) majaczyła w skraju,
słoń trąbą machał, a dwie słodkie żyrafki,
urządzały za pomocą wiaderka figlarne chlapawki.
Palmy kusiły orzechami, kwiatki się uśmiechały,
dzieci beztrosko dokazywały.
Kto spojrzał w kryształ wody, dojrzał zwinne rybki,
każdy chyba chciałby być jak one szybki.
Dla lubiących piłkę - jest tutaj siatkówka,
odbija ręka lewa, prawa, czasem zagra główka.
Lecz nagle... Uuu, co to? Wir mąci wodę,
a ośmiornica pluska na ochłodę;
przyda się orzeźwienie, bo oto statek piracki przybywa.
Lecz krzepkich zuchów wcale trwoga nie porywa.
Już wspinają się po linach, ster w ręce swe przejmują
i odtąd oni tutaj rozkazują.
Armatki wodne pif-paf, chlapią tu i tam,
ależ jest uciechy, rety, mówię Wam!
Zjeżdżalnia jedna, druga i trzecia, na koniec rura wodna,
zajmujemy wszystko, laguna jest swobodna.
Korsarze musieli obiecać, że będą pokorni, grzeczni,
nie będą grabić i łupić, staną się mili, serdeczni.
Zrzucamy w wodę kotwicę, zostanie już tutaj statek,
by wszystkie dzieci w Arenie (nieważne ile mają latek)
pięknie się na nim bawiły, przeżywały przygody
i miały miłe wspomnienia znad amazońskiej wody.
Anna Jełłaczyc wraz z synami