Zima długo kazała na siebie czekać, ale mamy nadzieję, że zrekompensuje to nam, a przede wszystkim dzieciom, puszystym śniegiem, lekkim mrozem i bezchmurnym niebem.
W taką pogodę nawet największe zmarzluchy wychodzą na górkę. Górek jest na szczęście, nawet w centrum miasta, kilka - najpopularniejsza, w parku Jordana, jak zwykle najbardziej oblegana, ale także inne, na osiedlach i pomiędzy blokami. Zwróćmy tylko uwagę i uczulmy dzieci, żeby miejsce było bezpieczne, z dala od ulicy i samochodów. Kiedy mamy już wybrane miejsce, musimy zadbać o sprzęt, a ponieważ wybór w sklepach sportowych jest olbrzymi, każdy znajdzie coś dla siebie, od sanek drewnianych, rodem z naszego dzieciństwa, aż po supernowoczesne, plastikowe maszyny.
Gdy sanki nam się już znudzą, zabieramy się do lepienia bałwanów, bitwy na śnieżki i robienia w śniegu orzełków, przez innych zwanych aniołkami.
I wtedy większość, zwłaszcza młodszych dzieci, nie może się oprzeć pokusie przed spróbowaniem jak też ten śnieg smakuje. Ponieważ jakość takiej przekąski jest wątpliwa, proponuję eksperyment, który u nas zawsze przynosił pożądane efekty.
Na początku zimowego sezonu nasze pociechy nabierały trochę śniegu do słoika i topiły go obok kaloryfera. Dyskretnie dbałam o to, aby miejsce zebrania śniegu potęgowało efekt końcowy. A był on zawsze na tyle przekonujący, że teraz moja córka poucza swojego młodszego kuzyna, że śniegu się nie zjada.
Zimową sobotę lub niedzielę warto poświęcić na kilkugodzinny wyjazd na narty. Już trzylatek może próbować stawać na nartach, ale pamiętajmy o tym, że musi to być dla niego zabawa. No i nie pozwalajmy na jazdę bez kasku, nawet przez chwilę, z boku stoku i ten jeden raz. Chodzi o wyrobienie w dziecku nawyku, że jak na narty to tylko w kasku. Niby to takie oczywiste, zwłaszcza w świetne najnowszych doniesień o stanie zdrowia Schumachera, ale nadal niestety nie dla wszystkich.
Jeśli nie mamy do dyspozycji całego dnia, a aura nie zachęca do aktywności na zewnątrz, pozostają nam jeszcze łyżwy. To świetna rozrywka dla całej rodziny, choć niestety w Krakowie nie ma lodowiska z prawdziwego zdarzenia. Albo tłum ludzi, albo lód kiepski, a warunki prymitywne. My mamy to szczęście, że często wybieramy się do Cieszyna. Wszystkich odwiedzających tamte strony zapraszam gorąco na cieszyńskie lodowisko – warunki rewelacyjne, a ceny śmiesznie niskie.
Kraków może tylko pomarzyć o takim obiekcie!
I jeszcze kilka zimowych porad technicznych:
Wychodząc z dziećmi na mroźne powietrze nie zapomnijmy o posmarowaniu buzi i zabierzmy ze sobą wazelinową pomadkę do ust. Z doświadczenia wiem, że dzieci często oblizują wargi, które, na mrozie, już po chwili pieką i pękają, więc warto je co jakiś czas posmarować.
Jeśli mamy natomiast wątpliwości co do nieprzemakalności spodni od kombinezonu lub ortalionowych rękawiczek, przed każdym wyjściem spryskajmy materiał sprejem do impregnacji – takim, jakiego używamy do butów. Naprawdę działa, trzeba tylko pamiętać o stosunkowo częstym powtarzaniu zabiegu.
I korzystajmy z zimowej aury na wszystkie możliwe sposoby, bo nie wiadomo jak długo potrwa! Choć są tacy, którzy wieszczą, że zimę będziemy mieli do końca kwietnia.
Krótko czy długo, bawmy się dobrze!
Mama Sylwia