Do niedawna tereny między Krakowem a Sandomierzem wydawały mi się być, tak jak dla większości Polaków, krainą rodem z marzeń Kononowicza – nic wartego zobaczenia.
Jednak planując wypad do Zamościa (o którym piszemy w oddzielnej relacji) i szukając miejsca, w którym moglibyśmy się zatrzymać po drodze, natrafiliśmy na informacje o średniowiecznym Szydłowie i pałacu w Kurozwękach. Postanowiliśmy się tam wybrać i powiem to tak: żałuję, że nie zrobiliśmy tego wcześniej. Ale po kolei…
Na zwiedzanie tych dwóch miejsc przeznaczyliśmy cały dzień, więc nasz samochód spokojnie sunął bocznymi drogami, aż przed naszymi oczami wyłonił się zapierający dech w piersiach widok murów obronnych Szydłowa, od których też zaczęliśmy zwiedzanie. Mimo burzliwych dziejów i dużych zniszczeń podczas II wojny światowej w tym niewielkim miasteczku zachowało się bardzo wiele zabytków. Oprócz imponujących murów opasujących całe miasto, dzięki którym Szydłów jest nazywany polskim Carcassonne, warto na pewno zobaczyć kościół z XIV wieku, późnorenesansową synagogę i ruiny zamku. Bardzo dużo zabytków jak na miasto, o którym niewielu (w tym też my) wcześniej słyszało.
Po spacerze wzdłuż murów obronnych i wspięciu się na przepiękną Bramę Krakowską udaliśmy się do dawnego zamku królewskiego. Jego teren jest ogromny i robi wielkie wrażenie. Niestety z tej potężnej niegdyś budowli zachowały się do dzisiaj fragmenty murów, ruiny Sali Rycerskiej i skarbczyk, gdzie umieszczono ciekawą wystawę z replikami narzędzi tortur. Co ciekawe do terenu zamku przylega budynek szkoły z wyjściem na dziedziniec – uczniowie mogą więc podczas przerwy zjeść kanapkę wśród średniowiecznych murów. Szczerze zazdrościmy.
Na końcu naszego spotkania z Szydłowem udaliśmy się do synagogi pełniącej obecnie funkcje muzealne. W odrestaurowanych wnętrzach można zobaczyć piękny rzeźbiony Aron hakodesz (miejsce przechowywania Tory) i pamiątki związane z judaizmem oraz życiem przedwojennych Żydów. Naszą uwagę przykuły egzemplarze dziennika „Dzień dobry” z 1931 roku, dzięki którym dowiedzieliśmy się, że prasa brukowa istniała już dużo wcześniej niż myśleliśmy.
Szydłów mimo, iż jest nieco zaniedbany i nie wykorzystuje w pełni swojego potencjału turystycznego (np. na zamku nie ma żadnej kawiarni) na pewno wart jest zobaczenia.
Zwiedzanie Szydłowa było jednak jedynie przygrywką – największe atrakcje czekały na nas w oddalonych o 10 km Kurozwękach. Na terenie pałacu zorganizowano mały park rozrywki - znajdują się tam: plac zabaw, podziemne lochy, mini zoo, park linowy, stadnina koni, labirynt w kukurydzy oraz największa atrakcja: jedyne w Polsce stado najprawdziwszych bizonów amerykańskich. Uczciwie ostrzegamy rodziców wszystkich pociech w kategorii wiekowej „Under 4”, że w mini zoo znajdują się również kury, a obok wybiegów automaty z karmą. Radzimy udać się tam na końcu, aby uniknąć kilkugodzinnego dokarmiania drobiu i bezskutecznych prób zainteresowania dziecka innymi rzeczami.
My rozpoczęliśmy zwiedzanie Kurozwęk od atrakcji, która skłoniła nas do przyjazdu, czyli wycieczki „Poczuj się jak w Dakocie”. Przed pałacem czekał na nas potężny samochód terenowy wraz z uśmiechniętym właścicielem pałacu, który zabrał nas na pastwiska bizonów niedostępne normalnie dla zwiedzających. Godzina spędzona z naszym przewodnikiem była naprawdę fascynująca. Obecny właściciel pałacu w Kurozwękach piękną polszczyzną z odczuwalnym francuskim akcentem opowiadał o początkach swego gospodarowania w pałacu, genezie stada bizonów, zwyczajach tych niezwykłych zwierząt, problemach, z którymi się styka (jak np. urzędniczy dylemat, czy bizon to krowa).
Podczas karmienia mieliśmy możliwość wyjścia z samochodu i obserwowania bezpośrednio pasących się obok bizonów. Przebywanie w odległości 2 metrów od tych potężnych zwierząt jest naprawdę niesamowitym przeżyciem. Udało się nam również zobaczyć jednodniowego bizona (co ciekawe, po porodzie mama-bizon udaje się na odpoczynek, a małym zajmuje się reszta stada) i instalacje do łapania tych zwierząt rodem z rodeo.
W ramach wycieczki zostaliśmy zaproszeni na kawę do pałacowej restauracji, gdzie nasz przewodnik, postać niezwykle fascynująca i urzekająca, dalej snuł swoją opowieść i chętnie opowiadał na nasze pytania. Pomimo wysokiej ceny (aktualnie 150 PLN) możemy wszystkim polecić tą wycieczkę - naprawdę poczuliśmy się jak na amerykańskiej prerii.
„Poczuj się jak w Dakocie” to tylko jedna z bardzo wielu atrakcji dostępnych w Kurozwękach: można tam również zwiedzić mini-zoo (lamy, strusie, szopy pracze, kozy), przejechać się na kucyku lub osiołku, poszukać skarbu w pałacowych lochach i skosztować specjałów z bizona serwowanych przez pałacową restaurację.
Kurozwęki opuszczaliśmy z wielki żalem, pełni wrażeń wspominając nasze spotkanie z bizonami (i kurami oczywiście).
Ryszard Kapusta
Więcej zdjęć (kliknij, aby powiększyć):