W zeszłą niedzielę widziałam Łaumę w Teatrze Studio w Warszawie.
Po raz pierwszy w życiu zobaczyłam premierę spektaklu dla Dzieci, był to też pierwszy raz, kiedy do teatru oprócz mojego siedmioletniego syna wzięłam ze sobą tylko swoje oczekiwania - na spektakl szłam wolna od achów i ochów z recenzji.
Zwróciłam uwagę już na sam tytuł: ŁAUMA– wśród Muminków, Tygrysków i koziołków Matołków rzuca się w oko i ucho.
A i podtytuł zastanawia, bo pomyślałam, że Bajka zbyt straszna dla Dorosłych to albo chwyt, żeby ściągnąć widzów albo… albo tak jak to rzeczywiście miało miejsce: moc strachu, w które nie każdy rodzic jest gotów zatopić swoje Dziecko, nawet, jeśli bezpieczne przebrnięcie przez krwistą historię jest gwarantowane.
I tu pierwsze miłe zaskoczenie: do Łaumy musimy z główną bohaterką dotrzeć, wokół Łaumy zbudowany jest, z dużym wyczuciem dziecięcej potrzeby przeżywania strachu, świat grozy, która pojawiała się i rozpuszczała kilkakrotnie.
Nawiązując jeszcze do podtytułu, to rzeczywiście zaskoczona byłam niektórymi faktami przedstawionymi Dziecku w spektaklu rekomendowanym od lat 7, zdradzę jeden i według mnie najmocniejszy – motyw babci, która oblała się w lesie benzyną i podpaliła.
Uff, mam to za sobą, bo to właśnie mi trudniej było zmierzyć się z tą informacją na temat babci głównej bohaterki niż mojemu synowi, który pytał i zwracał uwagę na inne elementy.
Sama historia, zainspirowana legendą z pogranicza polsko-litewskiego jest prosta - co w tak krótkiej formie jak przedstawienie bardzo sobie cenię – ale konwencja i gra aktorska sprawiły, że zarówno ja jak i syn mój Kacper, oglądaliśmy tę bajkę z ciekawością (nie napiszę, że z zapartym tchem, żeby nie obciążać Państwa Ochami ;). Momentami, choć historia nieskomplikowana, to jednak zastanawiam się, czy nie namówiłabym reżysera o większą dosłowność.
I o konwencji – jak coś konkretnego napiszę, o ile wcześniej Państwo gdzieś o niej nie przeczytaliście, to element zaskoczenia może prysnąć. Krótko więc i na ten temat: byłam pod wrażeniem, pomysłu skorzystania ze sprzętu, który był dźwignią całego przedstawienia, a z którego nie jeden rodzic korzysta na co dzień w pracy, i nie był to komputer! A syn mój, co i rusz zapuszczał żurawia, żeby rozwiązać zagadkę pt. „jak to się dzieje mamo, że to właśnie tak widać?”.
I na sam koniec. Może trochę za długo – 1 godzina, a tyle emocji, Kacper trochę się kręcił… Może trochę za mało gry na harfie, bo czekaliśmy na więcej… Może trochę za głośno i za szybko mówiła główna bohaterka Dorotka, bo chciałoby się mieć chwilę dłużej na wejście w kolejne przygody… Ale ode mnie zespół dostał owacje na stojąco – po raz pierwszy w moim życiu na spektaklu dla Dzieci.
Karolina Wojciechowska-Litwinek