Majowe spotkanie Filharmonii dla Młodych odbyło się pod szyldem: „Czarodzieje i potwory w muzyce”. W programie znalazły się prawdziwe perełki - fragmenty z oper: Czarodziejski flet, Acis i Galatea oraz Don Giovanni.
Dawno, dawno temu, a może jednak wcale nie tak dawno, bo ledwie w ubiegły czwartek, za kilkoma wzgórzami, za paroma lasami, nad rzeką Odrą, stał dostojny gród, który Wrocławiem zowią. W mieście tym dziwy się dzieją. Jakie, pytacie? Oto, na przykład, w rzeczony czwartek gmach Filharmonii Wrocławskiej zaludnił się kapłanami, czarodziejami, potworami i duchami. A żeby było bardziej nietypowo, to wspomniane istoty wcale nie budziły grozy, jeno zasłuchanie przeplatane salwami gromkiego śmiechu. Jak to? Ano tak. Wyszły wprost z najdostojniejszych oper i umuzykalniały najmłodszych słuchaczy. Ale po kolei…
Majowe spotkanie Filharmonii dla Młodych odbyło się pod szyldem: „Czarodzieje i potwory w muzyce”. W programie znalazły się prawdziwe perełki - fragmenty z oper: Czarodziejski flet, Acis i Galatea oraz Don Giovanni. Tym samym zaznajomić można było się z niegasnącymi gwiazdami kompozycji z gwiazdozbiorów Wolfganga Amadeusza Mozarta oraz Georga Friedricha Händla. Wspaniale prawda? Dwa w jednym: zarówno najznamienitsze arie operowe, jak i symfonicy Filharmonii Wrocławskiej. Zestawienie doskonałe.
Uczestnicy koncertu stali się jednocześnie żądnymi przygód podróżnikami. Najpierw przeniesieni zostali w czasy zgoła odmienne od naszych. Tam napotkali wiele ciekawych postaci, nie tylko uwikłanych w libretto ukazujące odwieczne zmagania dobra ze złem, ale i wyśpiewujących z pasją kłębiące się w nich emocje. Uciekający przed ogromnym wężem, książę Tamino, trafia do – pełnej niebezpieczeństw - krainy Królowej Nocy. Spotyka tam trzy Damy, ptasznika Papageno oraz samą władczynię baśniowego terytorium. Podstępna imperatorowa opowiada o złym czarodzieju Sarastrze, który rzekomo więzi jej ukochaną córkę, Paminę. Tamino decyduje się podjąć zadania uwolnienia księżniczki. Na miejscu jednak zmienia się bieg rzeczy: okazuje się, że Królowa Nocy przedstawiła rzeczy w innym świetle, niźli mają się w rzeczywistości. Sarastro okazuje się być dobrym kapłanem, który wie o przeznaczeniu Tamina i Paminy. Akcja toczy się wartko; jest szereg prób (m. in. zachowanie milczenia), pożądanie potężnej władzy, nie brak zwątpienia i pragnienia śmierci, są również magiczne dzwoneczki i zaczarowany flet. Na szczęście wszystko kończy się szczęśliwie: zła królowa zostaje zgładzona, a zakochani rozpoczynają nowe, wspólne życie. I my tam byliśmy, przy ariach się wzruszaliśmy, miód mozartowskich melodii z instrumentów spijaliśmy…
W życiu jednak nie wszystko kończy się pomyślnie. Czasem łzy radości, a czasem rozpaczy. Przekonali się o tym bohaterowie opery Acis i Galatea, a wraz z nimi i my. Tytułowe postaci to urocza nimfa morska oraz śmiertelnik, sycylijski pasterz. Kochankowie pałają do siebie żarliwym, namiętnym uczuciem, znajduje się jednak ktoś, komu zazdrość, zawiść, a jednocześnie ślepe zauroczenie rozlewają się mrocznie w sercu i trzewiach. To cyklop Polifem, który również zauroczył się w pięknej nimfie i pragnie mieć ją tylko dla siebie. Acis wyzywa olbrzyma na pojedynek, który kończy się jednak dla młodzieńca tragicznie. Jednooka bestia miota głazem, śmiertelnie raniąc chłopaka. Zrozpaczona nereida zamienia krew ukochanego w źródło, które odtąd płynęło będzie poprzez doliny jako rzeka Acis. Ach, jak rzewnie i smutno zrobiło się na zakończenie. Głowę daję, iż niejedna młoda dama – spośród publiczności – otarła ukradkiem łezkę wzruszenia…
Bywa jednak, że tam gdzie miłość, znaleźć można i kłujące chwasty zdrady. Na kartach kolejnej mozartowskiej partytury zostały rozpisane chyba wszystkie emocje, które wiążą się z tematem. Mamy tu więc zarówno tragizm, jak i komizm, jest bunt, namiętność, miłość, zdrada, niewinność, hedonizm, umiłowanie życia, śmierć i moralizatorska przestroga. Don Giovani, rozpustnik i uwodziciel, nie wie co to stałość w uczuciach, na potęgę łamiąc kobiece serca i depcząc ich marzenia. Ojciec jednej z dziewcząt, stając w obronie córki, ginie z rąk bawidamka, a następnie przybywa z zaświatów w postaci kamiennego posągu i w obliczu nieugiętości amanta – zabiera go wraz z sobą w odmęty czeluści piekielnych. Dramaturgia trzymająca słuchaczy w napięciu, osiąga apogeum w finale, budzącym dreszcze i trwogę. Nieśmiertelna muzyka zaś pobudza wyobraźnię do granic możliwości.
Słuchając tych niezwykłych opowieści poczęłam zastanawiać się, czy mając przed oczyma jedynie tekst, bez bogactwa dźwięków – uważałabym je za aż tak poruszające? Odpowiednio skomponowana ścieżka dźwiękowa jest bowiem nie mniej ważna niż fabuła, a właściwie dobrane instrumenty potrafią swą mową odzwierciedlić całą emocjonalność treści. To była ważna lekcja.
A do tego: wykładowcy pierwsza klasa! Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Wrocławskiej, pod batutą p. Zbigniewa Pilcha, który również poskramiał skrzypce i z niezwykłą swadą oraz ponadprzeciętnym poczuciem humoru prowadził słuchaczy na – pełne gromkich salw śmiechu i kwitnących żartów – zielone łąki krasomówstwa, klasyki i morałów. Głosu zaś użyczali panowie: Andre’ Khorsik (tenor) oraz Jerzy Butryn (bas).
Dzieci były zauroczone i z pasją oddawały się tej kulturalnej rozrywce. I niech no ktoś mi powie, że filharmonia czy opera to nie miejsce dla smyków! Zaprotestuję w całej rozciągłości.
Anna Jełłaczyc wraz z synami: Igorem i Borysem