Warszawa

Wakacje z dziećmi? - przygotowania do podróży

Wakacje z dziećmi? - przygotowania do podróży

Wakacje z dziećmi? Jak połączyć przyjemność i odpoczynek rodziców z przyjemnością i zabawą dzieci? Czy - w ogóle - jest to możliwe?

 

Myślę, że jest możliwe, że da się tego dokonać. Najważniejszą zasadą jest ta, by pamiętać o zróżnicowaniu potrzeb dzieci i osób dorosłych. Zanim zaczniemy cokolwiek skrupulatnie planować, najpierw spróbujmy popatrzeć na swój pomysł z perspektywy naszego dziecka, przeanalizujmy wycieczkę raz jeszcze, ale "dziecka oczyma". To, co nam wydaje się "fantastycznym wypoczynkiem" niekoniecznie zachwycić musi dziatwę - może to być dla maluchów albo zbyt forsowne, albo zwyczajnie nudne. A nie ma chyba nic gorszego, jak ciągnąć za sobą sfrustrowanego smyka, "dla którego wypruwa się żyły, byle zapewnić mu nie lada atrakcję", a "on tak niewdzięcznie nic nie docenia". Ale żałosny niekoniecznie musi być wtenczas "ten niewdzięczny brzdąc" - wszak to na dorosłym spoczywa odpowiedzialność za "zapięcie wszystkiego na ostatni guzik", to dorosły dysponuje umiejętnością przewidywania sytuacji i wybiegania pomyślunkiem naprzód. Zanim więc zadziałamy, pomyślmy wpierw czy konsekwencje naszych czynów wpisać będą mogły się w myśl porzekadła: "wilk syty i owca cała". O to chyba, przed wszystkim, w tym chodzi...

 

Podzielę się z Państwem kilkoma zasadami, którymi ja kieruję się w takich przypadkach. Jestem mamą czteroipółletnich bliźniąt i mamy na swoim koncie kilka naprawdę udanych wypadów. Wydaje mi się, że połowa sukcesu tkwi w odpowiednim zaplanowaniu całości przedsięwzięcia. Zwykłam wcześniej siadać nad kartką papieru (tak, tak, myśli bywają ulotne) i sporządzać szkic planu wakacyjnych wojaży. Droga (nie mamy samochodu, zatem sprawdzam połączenia PKS, PKP, ceny biletów, stacje odjazdu i docelowe, odległości pomiędzy przystankami gdy w grę wchodzą przesiadki i tak dalej), noclegi (odległość od przystanku, atrakcji, centrum, cennik, wyposażenie pokoi, plac zabaw dla dzieci i temu podobne), posiłki, ekwipunek. Należy o tym wszystkim pomyśleć odpowiednio wcześniej, ażeby później nie było niepotrzebnej nerwówki i robienia wszystkiego "na wariackich papierach", a także stresu związanego z dręczącym nas pytaniem: "czy na pewno mamy wszystko, co potrzebne?"

 

Pamiętajmy o zasadzie "złotego środka", ażeby nie przesadzić z niczym w żadną ze stron. Zarówno z planowaniem finansów (ażeby nie zabrakło, ale także myślmy o tym, by po powrocie z wczasów nie trzeba było nadmiernie zaciskać pasa), pakowaniem się (weźmy wszystko, co niezbędne, ale nie szarżujmy, bo targanie niepotrzebnych klamotów - i ich późniejsze przesuwanie z miejsca na miejsce - nie podniesie naszego samopoczucia), jak i z atrakcjami. Gdy nie pomyślimy o wszystkim - późniejsze braki mogą nam skutecznie zepsuć humor, ale i gdy przesadzimy - przyjemność może przemienić się w zwykłą katorgę. Miejmy w zanadrzu przemyślany plan, ale nie wpadajmy w panikę, gdy coś pójdzie nie po naszej myśli. Od tego są "plany awaryjne". Zostawmy także margines na elastyczność i swobodną improwizację. Często okazuje się o wiele przyjemniejsza, a dryfowanie na fali tego, co niesie akurat chwila przynosi masę pysznej zabawy.

 

Jak wakacje, to przede wszystkim - atrakcje. I tutaj, nam, rodzicom, zdarza się czasami nieroztropnie rozplanować właśnie tę część wypoczynku. Atrakcje muszą być dostosowane do wieku i profilu zainteresowań naszych pociech, inaczej okażą się kompletnym niewypałem. Musimy wziąć pod uwagę fakt, że "atrakcje" w naszym mniemaniu mogą okazać się zupełnym przeciwieństwem tego, co dzieci chciałyby odnaleźć pod tą wdzięcznie brzmiącą nazwą. Pamiętam jak po raz pierwszy zabrałam synów do ZOO, tuż przed ich drugimi urodzinami. Podekscytowana byłam bardziej niż oni, z zapałem chciałam pokazać im wszystko. Dla nich okazało się to zbyt forsowne, zaczęli marudzić ze zmęczenia. Wiecie, co podobało im się najbardziej? Małpie odchody, wózek, który można było wypożyczyć przy wejściu i helikopterek do którego wrzucało się 2 zł. Jak widać, nie musiałam zabierać ich na taaaaką wyprawę, by wtenczas spełnić ICH marzenia. Oszczędziłabym sobie frustracji, no i sporo pieniędzy.

Kolejna moja "atrakcyjna porażka" to wyprawa do cyrku. Klaun okazał się zbyt hałaśliwy, a przedstawienie za długie i za mało atrakcyjne (jak na ten wiek). Zapłaciłam za trzy miejsca, a zajmowałam jedno i to niezbyt wygodne (gdyż chłopcy smacznie spali, zajmując po jednym moim kolanie). Cóż, wyciągnęłam z tego wnioski i jestem mądrzejsza o tę naukę. Teraz już rozważniej dobieram repertuar fundowanych atrakcji, biorąc pod uwagę także fakt, czy nie będzie mi szkoda wydanych pieniędzy, gdy maluchy w trakcie stwierdzą, że "już dość". A uszczęśliwiać kogoś na siłę nie ma przecież sensu.


Zanim wybierzemy się w jakieś miejsce, najpierw w internecie i w przewodnikach sprawdzam, co można tam zaproponować dzieciom. Korzystam także z doświadczenia osób, które tam były i mogą doradzić coś na własnym przykładzie (naturalnie biorę pod uwagę fakt, że nasze gusta niekoniecznie muszą się pokrywać). Na miejscu rozglądam się za Informacją Turystyczną, rozpytuję o ciekawostki wśród miejscowych czy sprawdzam wykaz cyklicznych imprez, odbywających się w okolicy. Wskazana jest różnorodność, bowiem wrażenia to to, co lubią dzieci (ale - uwaga - tutaj wracamy do punktu traktującego o "zasadzie złotego środka").

 

Staram się też nie dać zaskoczyć chorobie czy innym wypadkom. Stawiam na profilaktykę, a gdy to nie pomoże - w swojej apteczce mam zawczasu przyszykowane wszystko, co dało się przewidzieć, iż może okazać się potrzebne. Oby nie, ale "przezorny zawsze ubezpieczony".

 

Wcześniej dużo także rozmawiamy, opowiadam chłopcom o tym, co będzie nas czekać, jak zmieni się nasz harmonogram na najbliższe dni, uprzedzam rozmaite fakty. Jeśli coś ich niepokoi - mają szansę wcześniej to nazwać, roztrząsnąć, znaleźć wyjście. Może się okazać, że nie pomyślałam o czymś, co ważne będzie z punktu widzenia dziecka i wtedy ja mam możliwość zrewidować jeszcze swoje plany. W grupie łatwiej o pomysły, zawsze wskazana jest "burza mózgów". A i warto ustalić zawczasu pewne zasady, typu limitu pieniężnego na dziecięce zachcianki czy bezpieczeństwo w podróży. Kiedy okaże się, że - na przykład - zasada limitu pieniężnego przestaje istnieć (bo dotrzymanie i wyegzekwowanie jej okazuje się trudniejsze niż przypuszczaliśmy), wtedy można, po prostu, zacząć omijać miejsca, które wodzą malca na pokuszenie (stragany, salony gier czy inne). Jak mawiają: "czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal".

 

Skoro o zasadach bezpieczeństwa mowa, myślę, że to na tyle istotny punkt, że warto poświęcić mu oddzielny akapit. Dzieci mają fantastyczną i nieograniczoną fantazję, ale wykorzystują ją w stronę magicznej zabawy, co uszczupla jej zapasy gdy chodzi o wyobrażanie sobie konsekwencji poczynań. To my, dorośli, powinniśmy bez krzty brawury sprowadzać nasze berbecie na ziemię. Tłumaczmy im - do skutku - jak może (choć nie zawsze musi) skończyć się nierozwaga. Wpajajmy im prawidłowe nawyki zachowań nie tylko w wakacje, ale na co dzień. Pamiętajmy, że czerpią przykład z nas, zatem sami starajmy się nim świecić. Rozmawiajmy o tym, jak zachować się w sytuacji rozmaitych zagrożeń. Czasem nawet możemy zaimprowizować jakąś "chwilę grozy", poćwiczyć ją "pod kontrolą", pokazać - czysto wizualnie - jak należy z niej wybrnąć w bezpieczny sposób. Nauczmy dzieci jak i do kogo powinny zwrócić się o pomoc w nagłych wypadkach, wsuńmy w kieszonkę karteczkę z numerami alarmowymi i numerem czy adresem miejsca, w którym aktualnie zatrzymaliśmy się. Kiedy istnieje ryzyko, że dziecko może rozłączyć się z nami i "zagubić", wskazujmy mu jakieś charakterystyczne elementy, pomagające później w identyfikacji właściwej drogi. Ze starszym, rozsądniejszym, dzieckiem możemy umówić się - w razie zgubienia - w jakimś konkretnym miejscu. Co jakiś czas sprawdzajmy pytaniami czy wszystko jest dla niego jasne i czy pamięta wcześniejsze ustalenia. Rozmawiajmy, rozmawiajmy i jeszcze raz rozmawiajmy...

 

Weźmy pod uwagę fakt, że pogoda może nam nie dopisać - i co wówczas? Czy jesteśmy przygotowani na taki czarny scenariusz, że leje jak z cebra, a my zostajemy "uwięzieni" ze znudzonym smykiem w ciasnym pokoiku? Zaopatrzmy się w nieprzemakalne ubranie, kalosze, parasole. Sprawdźmy czy w pobliżu nie ma jakiejś sali zabaw czy świetlicy, gdzie można przeczekać - w miłej atmosferze - niesprzyjające warunki pogodowe. Miejmy w zanadrzu ciekawe pomysły na familijne spędzanie czasu - rozmaite gry, zagadki, inspirujące zabawy. A może można wykorzystać ten czas na samodzielne przygotowanie pamiątek z podróży czy kartek pocztowych?

 

Bądźmy dla siebie mili i wyrozumiali. Zmiana otoczenia, konieczność aklimatyzacji, inny niż zwykle rozkład dnia - wszystko to może spowodować zagubienie, rozdrażnienie. U nas - na przykład - objawia się to tym, że smyki dostają zaparcia i za żadne skarby nie chcą skorzystać z "cudzej" toalety. Na nic tłumaczenia czym to może się skończyć, że będzie bolał brzuszek, nie pomagają nawet drobne próby przekupstwa. "Nie i koniec gadania" - słyszę raz po raz - "wytrzymam, aż wrócimy do naszego mieszkania". Gdy wybieramy się w dłuższą podróż, mam zawsze pod ręką czopki glicerynowe. Zdarza się także, że na miejscu kupuję... nocnik. Okazało się, że moi synowie chętniej załatwiają potrzeby fizjologiczne, gdy "to coś" jest ich własne, prywatne - i ja to szanuję. Aczkolwiek ostatnia wyprawa zakończyła się tym, że wprawdzie w pierwszym tygodniu było stanowcze "nie chce mi się kupki", ale... zakup nocnika okazał się ostatecznie zbędnym.

 

Kiedy już za nami tyle wysiłku, by wszystko było idealnie jak w szwajcarskim zegarku, by maluchy były zadowolone, pora pomyśleć także o sobie. Kiedy tylko możemy swobodniej odetchnąć - zaczerpnijmy haust tego energetycznego powietrza. Pozwólmy dzieciom zająć się samymi sobą, pobawić się z rówieśnikami, a my w tym czasie oddajmy się błogiej chwili relaksu, tak jak lubimy najbardziej (książka, muzyka, inna pasja). Ja, gdy doprowadzona jestem do granic wytrzymałości, zakładam na uszy słuchawki i zapodaję taką muzę, która kręci mnie najbardziej. Pomaga. Ale każdy wie, co dla niego jest najlepsze...


Wrzućmy na luz, chwile mogące wyprowadzić nas z równowagi postarajmy się obracać w żart, nie przejmujmy się drobiazgami i nie szukajmy dziury w całym. Odpowiednio nastrojone poczucie humoru to skuteczny oręż w walce z rozmaitymi niepowodzeniami. Ale niechby tych ostatnich było jak najmniej!

 

Samych miłych wrażeń życzy

 

Anna Jełłaczyc (mama Igora i Borysa, czteroipółletnich urwisków)
 

 

Przeczytaj również

Polecamy

Więcej z działu: Okiem rodzica

Warto zobaczyć