Witam. Jestem szczęśliwą mamą dwójki dzieciaków: 9-letniej córki i syna, który już w marcu będzie miał 2 lata.
Potwierdzam, każdemu kto by zapytał, że każde dziecko jest inne. Ma to zapewne już swój początek w łonie matki, ale od tego są badacze.
Ja mam swoje 10-letnie doświadczenie jako matka i 30-letnie jako człowiek wychowywany przez całe życie wśród bardzo licznej rodzinki, w tym gromady dzieciaków. Teraz też wychowuję moje dzieci w bliskich kontaktach z dużą rodzinką - powiedziałabym wielodzietną rodzinką.
Myślę, że to pomogło mojej córce uniknąć syndromu jedynaka. Była rozpieszczana w naturalny sposób przez dziadków, wychowywana przez nas - rodziców. Bardzo ładnie poradziła sobie z aklimatyzacją w murach przedszkola (może nie jako 2,5-latka, była to nieudana próba, ale jako 3-latka świetnie zaakceptowała nowe zasady). Około dwa i pół tygodnia okresu przejściowego, potem wielka miłość do pań (na marginesie świetnych pedagogów). Wiadomo: istniały te trudne momenty po długich weekendach czy tradycyjne dziecięce problemy w grupie, jednak radziliśmy sobie z tym świetnie. Dzięki bardzo dużemu zaufaniu i obustronnej miłości wszystko szło jak po maśle. Było tak do czasu decydującego postanowienia: zmieniamy przedszkole na szkołę.
Nasza decyzja pozostała niezmienna. Nowa szkoła - gdzie córka miała pójść do pierwszej klasy - nie była tą samą, do której szła reszta jej grupy. To pierwsza tragedia, drugą obawą stało się nowe środowisko. Tu my popełniliśmy błąd: córka powinna była zmienić szkołę już w zerówce: uniknęłaby wtedy bycia tzw. "nową w nowej szkole". Stało się. Wiedziałam, że jest inteligentna i otwarta na świat, ale ma obawy przez odrzuceniem, wyśmianiem. Wciąż mówiła, że boi się, samotności, braku tej najlepszej przyjaciółki, koleżanki z ławki. "Oni już się znają już są podzieleni" - bardzo jasne obawy. Strach objawiał się bólem brzucha, głowy, ogólnym zdenerwowaniem.
Ważny pierwszy dzień
Pojechaliśmy na rozpoczęcie roku. Faktycznie, znałam to środowiska, bardzo zresztą przyjazne. Szkoła z wielkimi doświadczeniami i sercem do dzieci; szkoła, w której uczyłam się ja i wielu z moich bliskich oraz znajomych.
Dzięki kilku luźnym rozmowom o obawach córki udało się. Za namową mamy (nauczycielki zarazem), do córki podeszła równie nieśmiała dziewczynka (miały być w jednej klasie). Poszeptały coś do siebie, przełamały pierwsze lody i zniknęły za zakrętem korytarza.
Dziś to papużki nierozłączki - trzeci rok odwiedzają się w domach. A szkoła? Początki były pełne obaw, jednak stres już nie tak duży, bo była tam koleżanka, która przejęła się losem "tej nowej".
Dziś myślę, że te kilka zdań zamienionych z rodzicami i nauczycielami wiele pomogło. Trafiliśmy też na fajnych, mądrych pedagogów. Jeśli jesteśmy z naszym dzieckiem w przyjaźni - uda się. Zaufanie cenię sobie najbardziej. W moim, dorosłym już, życiu to było i jest najważniejsze. Zaczynamy od miłość i zaufania niezależnie od tego, czy dziecko ma kilka miesięcy, czy lat. Jeśli coś obiecuję to trzymam się tego do końca. Nawet jeżeli jest to kara - u mnie nie ma "tzw. obiecanki-cacanki" .
Trudne momenty dzieciaki znoszą lepiej, jeśli są na nie przygotowane. Czy to zmiana szkoły, szczepienie, czy dentysta - ważna jest uczciwa informacja, żeby nie stracić zaufania. Strach ma najczęściej wielkie oczy. Chciałabym, żeby moje dzieciaki wychowały się wśród ludzi i nauczyły się dzielić dobrem oraz czerpać go od ludzi.
Poza tematem - teraz (z córką) dużo rozmawiamy o ludziach widzianych z innej strony, złych osobach, zagrożeniach i braku ufności w stosunku do obcych - o niebezpieczeństwach dzisiejszej rzeczywistości.
Mam nadzieję, że nam się uda - tak jak w pierwszych dniach szkoły.
mama Ulka