„Sylvia i powódź stulecia" to ekscytująca i niezwykle urzekająca opowieść o przyjaźni i odwadze. Robert Beatty kreśli świat, w którym magia i rzeczywistość splatają się w niezwykły sposób”- czytamy na stronie Wydawnictwa Literackiego. To prawda, ale prawdą jest też, że przy całym ogromie rynku wydawniczego, zaledwie dwa razy zdarzyło mi się zarwać noc dla młodzieżowej książki.
Lekko niewyspana, ale z wypiekami na twarzy, podejdę do tematu badawczo i bardzo osobiście. Spróbuję odpowiedzieć na kluczowe pytanie: Co sprawia, że od tej książki nie sposób się oderwać?
Gdy tylko zaczynamy czytać, wpadamy w sam środek przygody. Poznajemy uciekającą, zdeterminowaną dziewczynę, która nie boi się żadnych przeciwności losu. Wie, że musi dotrzeć do celu, czyli miejsca, w którym być może nikt na nią nie czeka, ale ona czuje się tam, jak w domu.
To dom dziecka Highground, a Sylvia jest sierotą. To ważne informacje, ale szczegóły dotyczące życia dziewczyny poznajemy stopniowo, jak gdyby młoda uciekinierka nie miała chwili do stracenia, a już tym bardziej, tłumaczenia swojej sytuacji. Nie mamy wyjścia, choć jesteśmy ciekawi kontekstu, musimy poczekać na stosowniejszą chwilę.
Tymczasem, pochłania nas jej walka z bezwzględnymi warunkami atmosferycznymi i zmęczeniem. Co zrobiła? Przed czym ucieka? Te pytania same przychodzą do głowy i uporczywie kołaczą się w niej, domagając się odpowiedzi.
Gdy okazuje się, że jedyną winą Sylvii jest nieprzystawanie do otoczenia, niemożność dopasowania się do betonowego, bezdusznego miasta i członków kolejnej zastępczej rodziny, zaczynamy mocno trzymać za nią kciuki. Niech dotrze tam gdzie chce, niech znajdzie spokój i bezpieczny kąt, najlepiej suchy, bo ulewa nie ustaje, a nawet przybiera na sile.
Sylvia już wie, że żywioł nie odpuści. Wie, jak wygląda huragan, i jakie zniszczenia ze sobą niesie. Adrenalina, która dodaje jej sił, jest powiązana z ogromną obawą o los ukochanych koni, z którymi się wychowała. Rozumie je znacznie lepiej niż ludzi i zawsze może na nie liczyć. Konie z pobliskiej stadniny – Jastrząbka, Beatrice i Juliette – oraz Mason, posępny, lecz troskliwy zarządca, stali się jej rodziną. Bohaterka na pewno nie opuści ich w potrzebie.
Gdy przemoczona i skrajnie zmęczona dociera na miejsce, widać już skutki wylewającej wody. Powódź jest nieunikniona, a jej skala może być niewyobrażalna. Nie ma więc czasu na odpoczynek - trzeba ruszać z pomocą stadu, które mogło zostać odcięte przez szalejący żywioł.
Niesamowicie opisana walka z siłami natury, poświęcenie i determinacja bohaterki, przykuwają nas do lektury, niezależnie od późnej pory. Nie sposób zasnąć, gdy Stone, wcześniej ukochana klacz, niemal nie przepłaciła posłuszeństwa życiem. Jak zamknąć książkę, gdy stado koni ma odcięte wyjście i zaraz utonie. Jak czekać „do jutra”, gdy nie mamy pewności, czy krnąbrna nastolatka podejmuje słuszne decyzje? Być może sama powinna uciekać, ratować życie, realnie oceniając swoje szanse. Być może lepiej ocalić jednego konia, niż narażać go w samobójczej misji?
Takich scen autor serwuje nam więcej. Właściwie czujemy się, jak widzowie filmu katastroficznego z dobrze wykreowanymi bohaterami - zahipnotyzowani. Tylko świadomość, iż mamy do czynienia z książką dla młodego czytelnika, sprawia, że serce z przełyku wraca na swoje miejsce.
Udało się - uratowała je - Sylvia jest bohaterką. Już wszystko będzie dobrze - próbujemy sami się uspokajać… ale jak ma być dobrze, gdy woda wokół się podnosi, odcinając kolejne drogi ucieczki? Już wiemy - autor nie ma litości. Wycieńczona dziewczyna dostrzega coś w nurcie rzeki, która już sama w siebie jest przerażająca, świecąc dziwnym światłem.
W rzece unosi się ciało…. (Tego jeszcze - autorze - brakowało!)
Na dodatek, to ciało chłopca. Zaznaczmy, że nie najbrzydszego, i na dodatek w podobnym do Sylvii wieku…
To się nazywa literacki cios poniżej pasa! I co ma zrobić ta biedna dziewczyna? Sama ledwie żyje, nie mówiąc o koniu. Ukochana klacz -Jastrząbka - bardzo potrzebuje odpoczynku, ale za swoją opiekunką pójdzie wszędzie, jeśli trzeba, poświęcając życie… Czy będzie to konieczne?
Sylvia ma w głowie wszelkie możliwe scenariusze i podejmuje najtrudniejszą decyzję: ratuje ludzkie życie.
Mistrzostwo tej książki polega na tym, że ani przez chwilę czytelnik nie może odetchnąć, atmosfera zagrożenia nie ustanie do ostatnich stron. Kim jest chłopak, który nie chce pomocy dorosłych, a w szczególności policji? Dlaczego nie ma telefonu ani nie rozumie, jak działa helikopter? Dlaczego w rzece pojawiają się, raz po raz, stworzenia, które dawno wyginęły lub żyły na tych terenach wiele lat temu? Znakomity zabieg wyposażenia bohaterki w wiedzę przyrodniczą, pozwala nie tylko je rozpoznawać i nazywać, ale też analizować anomalie.
W miarę rozwoju akcji, zarówno czytelnik jak i Sylvia, dostrzegają coraz więcej zastanawiających zjawisk. Ludzie z wioski twierdzą, że rzeka podczas powodzi przynosi różne rzeczy i najlepiej nie próbować tego zrozumieć. W sierocińcu z kolei, pomnik założyciela zaskakuje ubraniami niepasującymi do epoki…
O tym, jak fenomenalnie skonstruowana jest ta literacka zagadka, świadczy fakt, że nawet dorosły czytelnik nie wie, z czym Sylvia ma do czynienia. Obraca kolejne strony, kończy kolejne rozdziały, i nawet obiecując sobie odłożyć książkę po kolejnym, nie robi tego.
Nie wydaje się to możliwe, gdy istnieje podejrzenie, że podziemna rzeka zawiera portal do innych światów. Prawda?
Czy Sylvia odnajdzie siebie? Może wcale nie jest dziwna, może po prostu nie jest stąd… Tak jak wielu innych…
By otrzymać jednoznaczną odpowiedź, musicie sami sięgnąć po tę niesamowitą opowieść o potrzebie przyjaźni i akceptacji, a także odwadze przyznania się do odmienności i próbie znalezienia swojego miejsca na świecie. Zanim ją otworzycie, spójrzcie na zegarek - bo nie przerwiecie czytania do ostatniej strony.