Na pewno pamiętacie naszą entuzjastyczną recenzję książki Macieja Rożena "Jaga i dom na orlich nogach. Strażnicy wrót”. Dla tych, którym umknęło, podajemy link do recenzji, a także podkastu i radzimy zarezerwować sobie cały wieczór, bo od tej książki nie sposób się oderwać!
Sami przyznacie, że takie ochy i achy nie zdarzają się u nas bardzo często. No cóż - książka wyjątkowa. Tym trudniej było nam doczekać się kontynuacji, a że autor narobił nam podczas rozmowy smaka…
Nareszcie! Cierpliwość została nagrodzona, bo końcem roku nie tylko doczekaliśmy się kontynuacji przygód Jagi, ale dodatkowo wydawnictwo Zielona Sowa zaprosiło do współpracy Marcina Minora, który nie tylko stworzył okładkę nowej książki, ale także poprzedniej, by seria wyglądała spójnie. Och, nie tylko spójna teraz jest, ale po prostu piękna!
Nareszcie nadeszła okazja do rozmowy… Przyznajemy, wyszedł nam wywiad rzeka, ale ta rozmowa była na tyle interesująca, że oddajemy Wam ją całą. Przyjemnej lektury!
Agnieszka Karp-Szymańska: Spotykamy się w bardzo miłych okolicznościach, bo kilka miesięcy po premierze drugiej części “Strażników wrót”.
- Maciej Rożen: Tak, premiera była na początku października.
Możemy już teraz powiedzieć, że książka została pozytywnie przyjęta. Zbiera świetne opinie od czytelników w Internecie, bardzo dobrze jest recenzowana także przez znawców literatury. Czy w tym momencie masz już poczucie sukcesu?
- Tak. Miałem obawy po napisaniu drugiej części, “czy dowiozłem”, czy udało się wejść w ten sam klimat przygodowy, dziecięcy… Wiedziałem, że jeśli chodzi o bogactwo świata fantasy w książce, to jest tego naprawdę dużo, ale tym też można zanudzić…
albo zmęczyć…
- … albo zmęczyć. W pracy nad książką trzeba rozważnie dawkować różne elementy, w tym dostosować porcję pierwiastka fantasy. Dostrzegam, że recenzje są mega pozytywne i to zarówno rodziców z perspektywy dzieci, samych dzieci, jak i dorosłych czytelników, którzy się po prostu w tym odnajdują jako w pełnokrwistej fantastyce. Dla mnie, jako człowieka wychowanego na fantastyce, to też jest mega komplement.
W poprzedniej rozmowie skupialiśmy się właśnie na fantastyce, ale też na tym, na czym wyrasta fantastyka, czyli tak naprawdę na literaturze z dzieciństwa, na literaturze, którą się chłonie, budującą naszą wyobraźnię. Mówiliśmy o tym, jak wyobraźnia jest nieprawdopodobnie plastyczna.
Druga część karmi wyobraźnię czytelnika także obrazem. Zapoczątkowała współpracę z Marcinem Minorem – znakomitym autorem ilustracji.
Nie mogę się doczekać, by zapytać Cię, jak się Wasza współpraca układa?
- Za każdym razem, gdy Marcin mi coś podsyła, to ja mu mówię: “człowieku, nie grzeb mi w mojej głowie!”, bo naprawdę on wyjmuje z niej te rzeczy. Z Marcinem zrobiliśmy jakby krok wstecz, bo nakład pierwszego tomu “Jagi” sprzedał się w ciągu niecałego roku, więc trzeba było robić dodruki. Wydawnictwo zdecydowało się na przeokładkowanie. Wykonanie nowej okładki zlecono Marcinowi, więc on – by było spójnie – zrobił okładki do obydwu części. Tą pierwszą mnie zaskoczył. Wiedziałem, że będziemy współpracować, ale jeszcze przed naszą rozmową on mi już dał … okładkę z Cykorem, z chatką – ciężko powiedzieć – czy na kurzych, czy na orlich nogach… ale jest jak żywa po prostu, jakby [chatka] wybiegła prosto z mojej głowy. Przy drugiej okładce już pracowaliśmy ściślej, dlatego że ja wybierałem fragment. Miałem wizję, tytuł i chciałem mieć stalowego chochoła. Wiedziałem, czym jest u mnie ten chochoł – istota ze słomy, znana chociażby z “Wesela” Wyspiańskiego, w moim uniwersum znajdziecie Święto Chochoła, też zresztą wzięte z naszej lokalnej, polskiej kultury słowiańskiej. Przy okazji dygresja – w chochołach były zaklinane duchy. Na to wszystko wchodzi ta dodatkowa warstwa – stalowość … Nie będę zdradzał, dlaczego on wygląda jak wygląda, ale będzie to na pewno wyjaśnione. Umiejscowiłem tam różne zbroje, miecze, halabardy i u Marcina widać, że jest ten ogień, jest ta słoma wystająca i są te zbroje. To jest dla mnie naprawdę wooow! Na samiuteńkim końcu robiliśmy takie smaczki, np. mówię: “wiesz Marcin, dajmy tutaj chimery z Sukiennic”. Rozmawialiśmy o tym, że pewnie nikt tego nie zauważy, ale gdy później powiemy, że tam są te chimery, to będzie dodatkowa wartość.
No właśnie, bo druga część ciągle osadzona jest mocno w Krakowie.
- Tak, tak, tak, w Krakowie, ale nie tylko…
Wiesz, muszę się przyznać, że sięgałam po tę książkę z lekką obawą, bo pierwsza postawiła bardzo wysoko poprzeczkę. Okazało się, że gdy zaczęłam czytać, zachwyciłam się, bo zaczyna się ona od sceny na dachu. To jest tak malownicza scena, że pomyślałam: “kurcze, dlaczego nie ma wersji ilustrowanej, podobnej do “Harry’ego Pottera”. To byłoby niesamowite!”.
Biorąc pod uwagę, że już w tym momencie mamy we współpracy Minora, chciałam Cię zapytać, jak Ty to czujesz: czy Tobie trochę nie szkoda, że nie dajecie dzieciom jeszcze więcej ilustracji czy wręcz odwrotnie? Bo to jest pierwszy taki odruch, że fajnie by było, ale pojawia się druga refleksja, czy wtedy nie odbieramy czytelnikowi zabawy z własną wyobraźnią?
- Podejrzewam, że nawiązujesz do tej wersji ilustrowanej “Pottera”, która się teraz ukazuje jako kolekcjonerska. To jest – jak podejrzewam – piąta lub szósta z kolei wersja wydana w Polsce. Pierwsze były czystym tekstem i ja poznałem “Harry’ego Pottera” jako czysty tekst. Cieszę się z tego. Poznałem go dodatkowo jako dorosły i już bardzo oczytany w gatunku fantasy… w ogóle oczytany. Pozwoliło mi to wybudować zupełnie inne połączenie z obrazami, z emocjami. Może z innej strony: jak przeczytasz książkę, po tym jak obejrzałeś adapatcję, to postacie wyglądają jak aktorzy, którzy grali. Jeśli przeczytasz najpierw książkę, to przez długi czas udaje Ci się utrzymać takie wrażenie, że ta postać jest stworzona bardziej z uczuć, z emocji, z zachowań, z tekstów niż z obrazów fotograficznych.
Obraz to z kolei fajna rzecz do promocji w dzisiejszych czasach. Pewnie, że super byłoby mieć więcej obrazków i mam nadzieję, że będzie okazja, że kiedyś zrobimy z Marcinem wersję bardziej obrazkową.
Zastanawiam się w tym momencie, gdy rozmawiamy, czy to nie byłaby wersja dla troszkę młodszych dzieci. Przy “Potterze” tak jest. Książka, która była pisana dla młodzieży, gdy została zilustrowana, ma obniżony target wiekowy. Czy to jest tak, że bardziej zachowawcze, bezpieczniejsze są te propozycje z obrazkami?
- “Harry Potter” ma już 20 lat. Ja i moja żona czytaliśmy te książki w młodości… – ja jako młody, dorosły człowiek–student, moja żona chyba w gimnazjum, teraz mamy własne dzieci. Gdy tylko chłopaki dojrzeją do takiej ilości tekstu, to ja na pewno będę to z nim czytał. Już jako osoba, która sama jest wychowana… – no może nie jest wychowana – na “Harrym Potterze”, ale jest jego wielkim fanem.
No właśnie, czytał czy oglądał? Czy Tobie jest niezbędny ten kontakt z ilustracją jako z pierwszym medium, czy wręcz odwrotnie, czy wolałbyś, żeby to co się dzieje w głowie dziecka, kształtowało się na podstawie jego przeżyć, tego co już jest w nim?
- Jeśli czytelnik jest w stanie utrzymać swoją uwagę lub czytać z rodzicem pomagającym bez obrazków to to naprawdę bardzo buduje wyobraźnię. Dobrze jednak, jeśli w domu zachowana jest równowaga pomiędzy różnymi rodzajami treści. Oprócz czystego tekstu, warto mieć też bibliotekę obrazkową i też coś bardziej dla relaksu, np. Netflix. W naszej rodzinie my też słuchamy bardzo dużo audiobooków słuchamy, czy w samochodzie, czy do zasypiania, bo to jest czysty tekst, tylko że wypowiedziany. Na podobnej zasadzie ja czytam dzieciom.
Czyli nie żałujemy, że “Jaga” nie jest ilustrowana i wszystke te obrazy, które budują nam się w głowach, nie są namalowane?
- Z Marcinem się fajnie pracuje… Choćby tak czysto osobiście, prywatnie, dla samej przyjemności współpracy. Ja, jak wiesz, pracuję w telewizji dziecięcej, więc też dużo działam z obrazem. To jest mega przyjemna praca, ale cieszę się, że ludzie mogą poznać tę książkę. Często potem słyszę, że mogłoby tam być więcej ilustracji. Jest więc potrzeba, którą później można zaspokoić…
Dobrze, to cofnijmy się od tych ilustracji już do samej treści. Książka jest opowieścią o młodej czarodziejce, która dojrzewa, trochę się zmienia. Jaga ma nowe obowiązki…
- Jaga ma 11 lat i fabuła drugiej części podejmuje historię, raptem jakieś 6 tygodni później, a tak naprawdę nawet wątek smoków poznajemy dosłownie dzień potem. Pierwszy fragmencik, epilog jest z punktu widzenia smoka będącego na Księżycu, który czuje, że ma przerypane, jeśli możemy użyć tego słowa, bo Wawelski się dowiedział, że mu ktoś grzebał w jego skarbcu. Jeśli chodzi o Jagę, to dostała swoje obowiązki, poczuła się już w miarę pewnie jako złota rączka w Domu Niespokojnej Starości dla Magicznych Stworzeń i Jan Twardowski wreszcie został jej pełnowymiarowym nauczycielem, uczy jej magii. Poznajemy głębiej Twardowskiego, ale też sam dom, obowiązki dziewczyny, jej przygody z bandą, a z takimi przyjaciółmi nie wszystko może, a nawet nie powinno pójść jak po maśle.
Wspomniałeś o Twardowskim. Rzeczywiście, poznajemy go od innej strony, jako nauczyciela. Jakim on jest nauczycielem?
- Jest nauczycielem takim, jakich ja zawsze chciałem mieć nauczycieli. Takich mentorów, mistrzów, którzy są nie tylko od przekazania wiedzy, ale żeby też Cię poprowadzili i on ma bardzo partnerską z Jagą relację. Jednocześnie popycha ją do przodu, czuje do niej wdzięczność, ponieważ Jaga dała mu niesamowitą rzecz – przypomniała mu, że jest bohaterem. Dojrzał, żeby z powrotem wziąć się za bary ze światem, z wyzwaniami, ze smokami i czuje do niej dużą wdzięczność. Budzi się do życia, tak jakby niedźwiedź się budził –choć w pierwszej części jest taki apatyczny, to tutaj jest go dużo.
Ja nawet czytając te fragmenty zastanawiałam się, czy to jest taka dyskusja wokół tematu seniorów i czy to nie jest teza, że aby się nie starzeć, musimy cały czas być w ruchu, aktywni, komuś potrzebni… Czy tak można czytać te wątki?
- O tym nie pomyślałem, ale tak. Dla mnie Dom Niespokojnej Starości jest takim miejscem, rozmową, o tym, co nam może dać starość i co my powinnyśmy dać starości jako społeczeństwo. To ogrom wiedzy i doświadczenia.
Dom Niespokojnej Starości proponuje rozrywki: duch bibliotekarza prowadzi warsztat pisania pamiętnika na smoczych łuskach, a rzeźbiarz uczy powoływać do życia chowańce. Och, nudzić się nie można…
A jeśli ktoś się gorzej poczuje, to może też liczyć na poradę medyczną, prawda?
- Tak, tak, uzdrowiciel jest wampirem. Przebada Twoją aurę, sprawdzi poziom ciśnienia krwi, śluzu, eter czy co tam w Twoich żyłach ludzkich bądź nieludzkich płynie. Zaleci kurację.
Taaak, wcześniej, jeśli dobrze pamiętam, musi posmakować choroby…
- Musi posmakować choroby. Robi to tak, że wyciąga sobie kieł i wtedy już wie, co Ci tam w żyłach płynie. Jest to drobny – powiedziałbym – ukłon w stronę Sapkowskiego i książek, które są dla mnie ważne.
I takich ukłonów w książce jest chyba znacznie więcej. Już samo oko Azjego jako artefakt, przechodzący z rąk do rąk i zmieniający osoby, które się nim opiekują, to trochę jednak jak z Władcy Pierścieni.
- Tak szczerze, to jest niezamierzone. To mi wyszło z funkcji – wzięło się z tego, że mam smoka, który jest postacią z mitologii irańskiej. To był król smok i on rzeczywiście wyglądał w ichniejszej mitologii tak jak u mnie. Czyli jest człowiek w pełni uformowany z dwoma łbami węży wystającymi znad ramion i ja już sobie fabularnie dodałem, że jedna z tych głów potrafi opanowywać umysły innych. To rzeczywiście przypomina Saurona z Władcy Pierścieni.
No właśnie, tak mi się wydawało, gdy czytałam. Dorosły czytelnik to pewnie odkryje. Pytanie jest takie, czy pojawiają się jakieś inne konotacje kulturowe, które odkryje dorosły czytelnik, a dla młodego będzie to coś zupełnie nowego.
- Gdy robiłem dokumentację różnych artefaktów związanych z Janem Twardowskim, wziąłem opis rzeczywistego lustra Twardowskiego, które istnieje do dzisiaj jako taka pamiątka, o której się mówi, że była lustrem Twardowskiego i którą chyba czarnoksiężnik mamił Zygmunta Augusta i przekonywał, że wywoała w odbiciu ducha zmarłem żony Bardary Radziwiłówny. Z samej mitologii słowiańskiej pojawiają się takie drobniutkie smaczki, że np. jest pociąg Swarożyc. Tam nie ma żadnej dodatkowej informacji, natomiast Swarożyc jest jednym z bogów słowiańskich z naszej mitologii wziętej i w książce występuje tylko jako nazwa pociągu. Sporo jest takich rzeczy w Krakowie, w Grocie pod Krakowem. Są ulice związane właśnie z dawną mitologią słowiańską, wprowadzone po prostu jako nazwy. To też jest według mnie jakieś fajne oddziaływanie, że nie zanudzamy tą mitologią, ale budujemy ją trochę tak jak jest budowana pamięć o ważnych postaciach i wydarzeniach w rzeczywistym świecie też poprzez nazwy ulic, placów, pomników, no bo dlaczego np. jest plac Jana Matejki w Krakowie? Bo był Jan Matejko i niekoniecznie wszyscy muszą od razu – znaczy wszyscy powinni wiedzieć, kim jest Jan Matejko – ale nawet jak na chwilę zapomną, będą pamiętać o placu, więc nazwisko będzie znajome, będzie kojarzyło się.
No właśnie, ale jest podawane w takich maleńkich dawkach i absolutnie nieinwazyjnych. Przed momentem mówiliśmy o seniorach, którzy są bardziej autorytetami, ewentualnie potraktowani z przymrużeniem oka, bo ci pensjonariusze czasami rzeczywiście są trochę zabawni w tych swoich zachowaniach. Traktujemy ich trochę jak babcie i dziadków. Nie mają już pełni sił magicznych. Jaga to bardzo trafnie opisuje, ale zauważa coś jeszcze wśród pensjonariuszy: że w różnorodności siła i że pewno nigdzie na świecie tak różne istoty nie mogłyby mieszkać ze sobą tak blisko. Tutaj ja odczytuję ukłon w stronę otwartości na drugiego człowieka, na to, co inne, różne od nas, ale znowu… To nie jest nachalnie podane.
- To cieszę się, że tak to odbierasz, bo jest to dla mnie bardzo ważny temat w życiu. Chyba jeden z najważniejszych i jak czytam książki przeróżne… czytam, np. książkę “Bogactwo i nędza narodów” Davida S. Landesa profesora Uniwersytetu Harvarda, który próbuje wytłumaczyć jak to jest, że jedne narody wzbogacały się, a inne upadały i za każdym razem wychodziło, że w pełnym rozkwicie i dążące do rozkwitu narody były bardzo otwarte, one łamały ustalone reguły. Były otwarte na innych, na obcokrajowców, na mniejszości, a upadek zawsze zaczynał się od zamknięcia – od zamykania horyzontów, oczu. Jak się za dobrze powodziło i zaczynaliśmy zamrażać to co jest, budować status quo to kończyliśmy, może za sto lat, upadkiem imperium. Tak było z Portugalią, Hiszpanią, z Wielką Brytanią – każdy z tych narodów był w swoim czasie wielki i każdy upadł, tak też było z Polską. Znamy momenty historycznie, kiedy byliśmy jednym z najbardziej liberalnych narodów, jeśli chodzi o mniejszości i o zapraszanie ich. Byliśmy bardzo gościnni jeśli chodzi o Żydów, a wiemy, jak to dzisiaj wygląda i w trakcie ostatnich kilku lat.
Myślę, że to tyczy się nie tylko mniejszości narodowych, ale też w ogóle różnorodnosci wśród ludzi.
- Tak, zdecydowanie. No i dla mnie to jest coś mega ważnego, zwłaszcza, że ja może mam farta i po prostu żyję pod wielkim parasolem w jakiejś bańce. Pracuję w mocno międzynarodowej firmie. Dzięki Internetowi i wideokonferencjom czasami mam spotkania, gdzie są ludzie z 3-4 kontynentów, więc też widzę te różne podejścia, sposoby myślenia, wrażliwości, które wychodzą przy takich prozaicznych rzeczach jak żart. My nie rozumiemy swoich żartów i jakoś się musimy dotrzeć.
Więc tak, jest mi bardzo miło, jest to życiowo dla mnie ważny temat, rozmowa o otwartości. Cieszę się, że to właśnie wyłapałaś i że wyłapałaś, że to nie jest nachalne. Bo książki nie powinny takich tematów traktować nachalnie z perspektywy ambony, ale powinny gdzieś pomagać kształtować myślenie, oswajając pewne tematy i dawać fundament do przemyśleń.
Są książki, które rzeczywiście traktują pewne tematy z perspektywy ambony. Są też takie, które bardzo często są książkami fantasy i ich autorzy nawet znakomici, przyznają wprost, że taki jest ich cel, by ważne z ich perspektywy wartości, ważne wyzwania w świecie dziecka obudowywać kostiumem fantasy. Tutaj nie wydaje się, że fabuła obudowana jest w kostium, bardziej, że problemy, które się pojawiają, po prostu się pojawiają, ponieważ takie jest życie. Natomiast absolutnie nie jest podporządkowana im fabuła. Pytanie jest takie, czy ja to tak czytam, czy takie jest założenie?
- Takie jest założenie, fabuła zawsze jest nadrzędna. To jest coś, co ja wyniosłem z amerykańskiej kultury konsumpcyjnej, masowej – jak zwał tak zwał – ale zawsze byłem fanem amerykańskiego kina komercyjnego, które ma przede wszystkim bawić i oferuje szczerą rozrywkę. Jeśli jest w stanie w drugiej warstwie wnieść coś dodatkowego to super, ale fabuła przede wszystkim ma być fajna, dynamiczna, wciągać, “rozrywać”. Wszystko, co dodamy jeszcze do tego, to jest już wisienka na torcie, to są dodatkowe smaczki, to jest lukier, to jest ozdoba. Im to jest fajniej podane, tym lepiej, tym bardziej mamy do czynienia z produktem premium, ale ta bazowa potrzeba, to jest po prostu soczysta fabuła i na tym mi zawsze najbardziej zależy.
Widzisz już, z czego się bierze mój zachwyt “Jagą”. Większość książek dziecięcych, które dostaję do ręki ma albo problemy wprost podane i są tak widoczne, że ja po pierwszych 10 stronach już wiem, że mamy ten i ten problem. Czytam dalej, ale już jestem znużona tym, że już wiem, o co chodzi w książce. Przy “Jadze” ja się zastanawiam, czy nie nadinterpretuję Twojej pracy.
- To jest dla mnie najważniejsze, żebyś się dobrze bawiła, czytając tę książkę. My już chyba o tym rozmawialiśmy przy pierwszej części – ja tych książek nie pisałem dla dzieci. Ja je napisałem tak, żeby dzieci mogły je czytać i tutaj wchodzą takie rzeczy jak poziom brutalności, przemocy, także psychicznej. Były sceny, które na przykład z redaktorką łagodziliśmy, bo pewne rzeczy w książkach dla dzieci, z postaciami dziecięcymi nie powinny się dziać, ale ja tę książę tak naprawdę pisałem dla siebie, na swoje wyczucie, wiedząc też o tym, jak się poruszać w świecie dziecięcym, czego się uczę od 10 lat, również zawodowo w telewizji dziecięcej. Natomiast ważne jest, żebyś się świetnie bawiła, a wszystko co, wyniesiesz powyżej tego, czyli, że nauczysz się o mitologii słowiańskiej, że nauczysz się o mitologii japońskiej, że zobaczysz fajne pomysły na uniwersum magiczne, że zobaczysz tę głębię odnośnie przemyśleń odnośnie starości, mentorstwa, przyjaźni, wrażliwości, odpowiedzialności – to mi jest niezmiernie miło, ale ja te rzeczy budowałem po to, żeby postać była złożona. Postać złożona musi być po to, żebyś Ty jako czytelnik mógł się dobrze bawić. Taka jest u mnie zawsze nadrzędna motywacja, że masz się dobrze bawić.
To ja wracam jeszcze na sekundę do fabuły. Wiele rzeczy, które pojawiają się w “Jadze”– mnóstwo artefaktów, postaci, schematów – my dorośli czytelnicy jesteśmy gdzieś tam w stanie rozpoznać. Rzeczywiście jest tak, że książki, które czytamy, w nas pracują, przepracowujemy je i kreujemy tak naprawdę kolejne fabuły. Trudno więc o kompletną oryginalność, natomiast za nic, nigdzie nie przypominam sobie głównego bohatera w postaci domu na kurzych lub orlich łapach. A ja mam wrażenie, że te chaty właściwie obydwie i Cykor, i Nieustraszony, one kradną tę fabułę w taki bardzo przemyślany, bardzo precyzyjny, ale też niesamowicie sympatyczny sposób.
- No to mogę tylko powiedzieć, że mi niezmiernie miło i cieszę się. Pomysł na Nieustraszonego jako taki dom magiczny dojrzewał we mnie bardzo długo, marzył mi się fabularnie właśnie wielki dom, ale tak wielki, że aż niewyobrażalnie wielki.
On kontynenty łączy i kosmos, więc jakby, no trochę pojechałeś…
- A poczekaj na trzecią część! W trzeciej części dowiadujemy się, dlaczego on jest taki wielki. Postać-miejsca, takiego domu dojrzewała we mnie długo na takim poziomie bardzo meta. Chłonąłem wiele rzeczy, przepracowywałem je, w dużej mierze nieświadomie, dzięki czemu jak zacząłem pisać, to one już po prostu były poukładane. Taki proces nieświadomy… Jest coś takiego, że jak jesteś ekspertem w jakiejś rzeczy, profesjonalistą, a w sumie uważam się już za profesjonalistę od rozrywki dziecięcej, bo zajmuję się tym 10 lat, momentami po 16 godzin na dobę, bo jest i praca zawodowa, i praca prywatna, i doczytywanie też literatury dla własnej rozrywki, no jest tego dużo - to się gotuje, to się miesza, to się mieli. No i wyplułem te domy. Natomiast, jak sobie obedrzesz ten dom z takiej warstwy – powiedzmy – wizualnej, dom to jest taka klasyczna postać pomocnika niehumanoidalnego z amerykańskich filmów, gdzie masz głównego bohatera dziecięcego…
Cykor to – jak rozumiem – to jest taki osioł ze Shreka. Nawet trochę sympatyczniejszy, bo pomaga? To słodziak.
- Tak, czy jak np. jest postać Baymaxa, takiego białego robota z “Big Hero 6” , a na to jest nałożona tutaj warstwa wizualna.
No tak, ale Nieustraszony to zupełnie inna historia, tam po prostu już nic nie ma granic.
- Tak, ale to jest challenge, żeby z tego się nie zrobił chaos i bałagan. Tutaj trzeba dużo dyscypliny. Tutaj na szczęście na te wszystkie moje pomysły wchodzi Joanna Liszewska, czyli moja redaktorka i tutaj bardzo proszę podkreślić, wyboldować, że nie byłoby tej książki w takiej formie w jakiej jest, bez Joanny Liszewskiej, bo ona mi mówi: “Maciek, Ty masz tyle pomysłów, że z każdego można by zrobić oddzielną książkę”. To brzmi fajnie, to brzmi jak komplement, ale tam trzeba dać gwiazdkę, bo można by to zdanie rozwinąć “Maciek, Ty masz tyle pomysłów, że jest tego za dużo, może być za nudne, tam może być bałagan. To trzeba uporządkować”. I ja jej zawsze mówię: “znasz mnie, ja Ci dam 20% procent za dużo i tego będzie dużo, ale masz prawo ciąć, ja będę w pokorze to przyjmował, te cięcia”. I to, że Ty się w tym nie gubisz, to jest bardzo duża tutaj zasługa Joanny Liszewskiej.
To prawda, że to też są książki, które się czyta na spokojnie, to znaczy ze spokojną głową. Tego nie da się czytać w biegu. Dla tej książki po prostu trzeba sobie zarezerwować popołudnie – wtedy to staje się czystą przyjemnością. Ale też rozumiem, i to jest z mojej strony ukłon w stronę dzieciaków, nie wyobrażam przeczytania takiej książki w momencie, kiedy czeka mnie odrabianie lekcji z matematyki tuż za rogiem. To książki, które wymuszają spokojny czas dla siebie.
- To jest w ogóle trudny temat. Tzw. *attention span przewija mi się w każdym aspekcie pracy twórczej – i pisarskiej, i telewizyjnej. Jest coraz krótszy i krótszy. I ja też zacząłem skracać długości rozdziałów i nie wiem, na ile to jest czytelne, widoczne w ostatecznej wersji, ale bardzo się staram robić jak najkrótsze rozdziały, które nadal będą rozdziałami, żeby można sobie było właśnie podzielić tę książkę, żeby były jakieś małe kamienie milowe, żeby można sobie było poczytać, odłożyć, ale żeby nie zrezygnować z niej, żeby się właśnie nie przytłaczać tym, że nie możesz jej włączyć w swoje życie. Z drugiej strony, nie lubię pisać płytkich rzeczy, więc balansowanie na tym, to jest wyzwanie.
Ja myślę, że jest to też kwestia zdawania sobie sprawy, że nie warto odkładać książki, oddawać jej do biblioteki, w momencie, kiedy nie możemy się skoncentrować, jakby ilość detali nas gdzieś blokuje. Tylko czasami warto ją odłożyć na półkę albo zrobić prolongatę i siąść do tego w momencie, gdy ma się cały wolny weekend. To są książki znakomite na ferie, na wakacje, właśnie na taki czas, nieprzeładowany rzeczami, które niekoniecznie lubimy, a które zaśmiecają nam głowę.
- Tak, ale też, co mogę chyba polecić czytelnikom tym młodym i tym młodym duchem, jeśli np. dla Was jest taki moment, że jesteście zmęczeni i nie macie siły na czytanie fizyczne, po prostu konsumowanie liter, to wrzućcie na luz, weźcie audiobooka. Jest fantastyczny audiobook z interpretacją Janusza Zadury – to czysta przyjemność. Można usiąść w fotelu, można się uspokoić, pozwolić, żeby ktoś przeczytał i to nie jest nic złego, to nie jest grzech. Uważam, że audiobooki są w ogóle fenomenalne, że są z nami i jak mają nam ułatwiać czytanie to fajnie. Można siebie rozgrzeszyć i powiedzieć, że książka, którą ktoś Ci przeczyta to książka.
To prawda. Ja wracam do fabuły, ale tylko po to, by zapytać, co będzie dalej, bo mam wrażenie, że w drugiej części zdarzyło się już prawie wszystko. Jestem absolutnie urzeczona relacjami wśród smoków…
- Tak, tutaj mogę dodać, że to, co jest dla mnie ważne i w co wkładam dużo wysiłku, to żeby nie tworzyć takich postaci, takiego zła absolutnego. Lubię jak moje czarne charaktery są postaciami z krwi i kości, z którymi nawet możemy sympatyzować, no bo tak naprawdę i Strachota jest czarnym charakterem, natomiast przez to, że oni w tej drugiej części mają trochę mniej starć bezpośrednich z Jagą i z Twardowskim, i z ludźmi, mają własnych przeciwników. To w tych ich rozgrywkach widzimy, że są to czarne charaktery, ale im kibicujemy.
Strachota w ogóle jest interesującą postacią, myślę, że jeszcze wiele przed nim.
- No ja go uwielbiam. Uwielbiam, dlatego bardzo utrudniam mu życie, tak trzeba robić.
Poza utrudnianiem życia Strachocie, co nas czeka w trzeciej części? Bo ja widziałam okładkę, która poniekąd zaskakuje…
- Jakby to powiedzieć, żeby też nie zaspoilerować. W trzeciej części odwiedzimy Wrocław. Wymyślilem sobe, że Wrocław to jest takie miasto skądinąd znane z krasnoludków, ale dorzuciłem do tego troszkę własnych pomysłów i w moim świecie jest to miasto w całości zarządzane przez krasnoludki i krasnoludki są mago technikami. Nie potrafią czarować, ale jakby wynaukowiły całą magię. Jest latający uniwersytet, na którym opracowują różne wynalazki magiczne, które potrafią też zautomatyzować. Miasto w dużej mierze funkcjonuje dzięki chowańcom. Chowańce znamy już z tej części. Natomiast chowańce poznane do tej pory, żeby funkcjonować, potrzebują, żeby ktoś siłą umysłu trzymał je przy życiu, a krasnoludki wrocławskie zaprzęgły do tego duchy. Jest to gospodarka w dużej mierze oparta o siłę roboczą duchów. Tutaj zaraz mała gwiazdka, zobaczymy, ile w redakcji każe mi zredagować pani Joanna, która już mi zredagowała w drugiej części wysyłanie listów gończych za duchami niewolnikami.
A może taka wersja reżyserska dla dorosłych czytelników?
- Może kiedyś, może…Wracając do trzeciej części – mamy miasto magitechników. Tytuł roboczy, prawdopodobnie finalny na okładce to “Jaga i miasto magotechników” Magotechnicy z Wrocławia z cechu ciekawości, czyli naukowcy opracowujący tak zwaną aurę nieistotności, która sprawia, że zwyklaki mogą sobie żyć ramię w ramię z krasnoludkami, widzieć magię, ale po prostu uważają ją za nieistotną. Czyli mamy miasto – na tym mi zresztą bardzo zależało, żeby mieć miasto zwykłych ludzi, takich jak my, którzy jeżdżą samochodami, jeżdżą autobusami, pracują w korporacjach i żyją ramię w ramię z magią. Tylko musiałem skonstruować setup świata – żeby to było logicznie wytłumaczalne, potrzebowałem trzech części książki. Pojawia się też trochę nowych postaci, np. skrzat wrocławski, który jest omirem, czyli obrońcą miru domowego i takim policjantem trochę. On pilnuje, żeby istoty magiczne zachowywały się grzecznie, a oprócz tego jest migrantem z Afryki i jest ciemnoskóry. Specjalnie do tego przeczytałem sobie kilka książek o Afryce średniowiecznej, żeby być w stanie zrobić odpowiednie backstory.
No i na szczęście te książki, które Ty czytasz, budując fabułę, są wymienione na końcu konkretnych części. Zakładam więc, że możemy wejść głębiej w umysł autora i zobaczyć, co “w nim siedzi”... właśnie przez te lektury rekomendowane.
- Nie wiem, czy w umysł autora, bo jak każdy je przeczyta, to wejdzie w swój własny i będzie prowadził wewnętrzny dialog ze sobą. To też prawda, że lwia część tej pracy – na marginesie: przeze mnie bardzo lubiana – to dokumentacja, którą prowadzę do książek. Parę lat temu trochę bardziej nieśmiało to robiłem, ale teraz już pewniej. To zdjęcie możemy załączyć jako przykład – to są książki, na których w tym momencie buduje serię. To jest 15, 20 książek w tym, np. Norman Davies i Roger Moorhouse, którzy napisali “Mikrokosmos. Portret miasta środkowoeuropejskiego”. Opisują historię Wrocławia od momentu jego powstania, czyli 1000 lat Wrocławia i ja sobie stamtąd wynotowuję smaczki. Jak człowiek przeczyta ileś takich książek, to fajnie mu się po prostu w głowie dzieje. Wszystkich zachęcam, do sięgnięcia po którąś z tych książek.
To jest też chyba całkiem ładna proporcja, bo i młodszy czytelnik dostaje sensowną dawkę przyjemności czytelniczej, ale też ten starszy, który kupuje bardzo często tę książkę to ją sobie przegląda, widzi pozycje z tyłu i może się wkręci, i może też będzie miał zupełnie inne doświadczenie.
- Ja to też robię z jeszcze innego powodu – bycia fair w stosunku do autorów, z których czerpię, bo mojej książki nie byłoby bez ich bardzo ciężkiej pracy i to jest naprawdę tak, że ja na koniec jestem takim bajkopisarzem, który wie, jak to wymieszać, ale nie zrobiłem tego researchu. To antropolodzy i historycy sięgnęli do średniowiecznych źródeł. Zebrali to wszystko, skodyfikowali, zebrali w zgrabne wydawnictwo. Ja miałem ułatwione zadanie. Dlatego zawsze bardzo chętnie o tym mówię i piszę. To samo pewnie zrobię w mojej serii kryminalnej, w której przeprowadziłem dokładnie tę samą metodologię swojej pracy researchowej i wypunktuję wszystkie książki, żeby było wiadomo, z czego czerpałem.
To mi na koniec przychodzi tylko życzyć, żeby “Jaga” stała się tego typu klasyką, żeby właśnie za kilka lat była taką książką, która będzie leżała na półce takiego młodego pisarza.
- Byłoby bardzo miło. Sobie też tego będę życzył.
*attention span - ilość czasu spędzonego na koncentrowaniu się na zadaniu, zanim zostanie rozproszony