Joanna Krzyżanek to Cecylka Knedelek czy Lamelia Szczęśliwa?
Joanna Krzyżanek: Joanna Krzyżanek to właścicielka ciemnych włosów przypominających druciki, niebieskich oczu, domowej biblioteczki, słonia w kratkę i doniczek z bratkami. Jestem i Cecylką Knedelek, i Lamelią Szczęśliwą, i gąską Walerią.
Lamelią Szczęśliwą, bo jestem szczęśliwa. Tak jak Lamelia lubię nosić jabłko na głowie, ugniatać poszatkowaną kapustę w beczce, patrzeć na świat przez dziury w serze, biegać po ogrodzie, kiedy pada deszcz, czytać książki, w których mieszkają mole książkowe, jeść masło orzechowe i tak jak mieszkanka domu przy ulicy Krzywej 13 nie jem ślimaków, bo tak szybko uciekają, i raków, bo boję się, że po ich zjedzeniu zaczęłabym chodzić do tyłu.
Jestem też Cecylką Knedelek, bo jestem wyższa od konewki postawionej na krześle, a niższa od jabłonki w ogrodzie. Tak jak Cecylka lubię rozwieszać pranie na lince w ogrodzie, chodzić po kałużach, sadzić kwiatki w ogrodzie, czytać książki, jeść zupę z zielonego groszku i piec babeczki z truskawkami.
Gąską Walerią jestem natomiast, bo tak jak ona lubię marzyć, obserwować mrówki i psocić.
Co trzeba zrobić i jakie cechy posiadać, aby zostać pisarką?
JK: Hm... To pytanie jest trudniejsze niż spotkanie dropa w Polsce. Gdy spotkam tego ptaka, którego rozpiętość skrzydeł wynosi ponad dwa metry, prześlę odpowiedź na to pytanie.
Jak często prowadzi Pani warsztaty dla dzieci? Co się na nich zwykle robi?
JK: Bardzo, bardzo często prowadzę warsztaty. Spotykam się z czytelnikami w szkołach, przedszkolach, bibliotekach, domach kultury i pracowniach. Jedne warsztaty trwają dwie godziny, drugie cały dzień, a jeszcze inne całą noc. Podczas warsztatów czytamy, słuchamy i rozmawiamy. Jesteśmy kuchcikami, aktorami, malarzami, krawcami, rzeźbiarzami, ogrodnikami, poszukiwaczami skarbów, naukowcami i detektywami.
Proszę podpowiedzieć czytelnikom miejsce na ciekawą weekendową wycieczkę.
JK: Mieszkam na poddaszu kamienicy stojącej bardzo blisko renesansowego ratusza, z którego punktualnie o godzinie dwunastej rozbrzmiewa hejnał. Otwierają się wtedy drzwiczki i z mieszkania w środkowej wieżyczce powoli wychodzą dwa koziołki. Najpierw patrzą na siebie, a potem dwanaście razy trykają się, dzięki czemu mieszkańcy i goście miasta wiedzą, że jest południe. Wszystkich, którzy chcą zjeść sporą porcję historii, zapraszam na Stary Rynek w Poznaniu. Można tu posłuchać legendy o zegarmistrzu Bartłomieju, kuchciku, który spalił pieczeń, czy koziołkach, które zamiast na talerz trafiły na łąkę nad Wartą. Można tam także zjeść wielką cukrową watę. Każdy znajdzie w naszym mieście coś ciekawego.
Najbardziej jednak zachwalam i polecam wyprawy na łąkę. Koniecznie trzeba wtedy wziąć miękki koc, aby się na nim wygodnie położyć, koszyk, w którym tak długo drzemią butelka z sokiem i pudełko z czymś na ząbek, aż w naszych brzuchach rozlegną się dźwięki głodowego marsza, oraz parasol, który chroni nie tylko przed deszczem, ale także przed słońcem, lupę, by obserwować najmniejszych mieszkańców łąki, i książkę tak na wszelki wypadek, gdyby znudziła nam się łąka i chcielibyśmy przenieść się do ogrodu księżniczki, krainy krasnali lub polecieć na jakąś planetę.
Jakie były Pani ulubione książki w dzieciństwie?
JK: Moja ukochana książka to opowiastka o żabach, które huśtały się na bardzo długich linach. Choć myszkowałam w wielu bibliotekach, nie udało mi się jej znaleźć. Nie pamiętam ani tytułu książki, ani też nazwiska autorki lub autora. Kiedy miałam siedem lat, Święty Mikołaj przyniósł mi książkę z piękną, lnianą, czerwoną okładką, pod tytułem Bajeczki z obrazkami. Jej autorem jest W. Sutiejew. Niektóre z tych bajeczek do dziś znam na pamięć, na przykład o trzech kotkach, które wskoczyły do starej rury od samowara i wygramoliły się z puszki z mąką. Do grona ulubionych książek należy też Kropeczka nad Balatonem napisana przez Szepes Màri. Moją wielką miłością był i jest miś Paddington i cała rodzina Muminków.
Które z książek wydanych w ostatnich latach lubi Pani najbardziej?
JK: Jest ich tak dużo, że nie odważę się wymieniać, by nie pominąć żadnej z nich i nie zapomnieć o żadnym z autorów i autorek. Jedno je łączy. W każdej z nich występują moje ulubione wyrazy – pewnie oraz mysz.
Czy zna pani jakieś sposoby, dzięki którym niejadek może stać się łakomczuchem?
JK: Ojej. Lepiej, by tak się nie stało. Niejadek nie powinien zamienić się w łakomczucha, a łakomczuch nie może stać się niejadkiem. To bardzo niezdrowe zamiany. No cóż...
Kochane łakomczuchy!
Codzienne zjadanie tabliczki czekolady, dwóch batoników kakaowych, pączka z różaną konfiturą i dziesięciu cukierków owocowych może doprowadzić nie tylko do próchnicy zębów, ale także pojawienia się na naszych brzuchach, udach i ramionach wałeczków. Każdy dodatkowy kilogram odczujemy tak, jakbyśmy włożyli do kieszeni kolejną cegłę. A chodzenie z cegłami w kieszeniach nie należy do przyjemności.
Kochane niejadki!
Nie powinniście się głodzić. Gdyby zamki i pałace stosowały diety odchudzające, bardzo szybko zamieniłyby się w ruiny. Podobnie może stać się z naszymi organizmami.
Zamiast robić teraz wykład o jedzeniu dla łakomczuchów i niejadków, przeczytam Wam bajkę pt. Balbina, Bibiana i Basia (kliknij).
Co można zrobić, kiedy w naszym domu zamieszka nuda, a za oknem pada deszcz?
JK: Deszcz... Bardzo go lubię. Jeśli jest ciepły, natychmiast zakładam kalosze i biegam po kałużach. Jeżeli jest zimny, zamykam się w domu z filiżanką kakao i szyję gałgankowe zabawki. To jedna z nich:
Różowa gałgankowa świnka (kliknij)
Jaki smakołyk, Pani zdaniem, potrafi sprawić, że wiosenną sobotę będzie można nazwać także smaczną?
JK: Na to pytanie znam odpowiedź. By wiosenną sobotę nazwać smaczną, wystarczy przygotować i zjeść torcik z malinami (kliknij).
Dziękuję za tę sympatyczną rozmowę.
JK: Dziękuję. Wszystkim miłośnikom portalu Czas Dzieci i miłośnikom książek przesyłam pozdrowienia i życzę pięknej wiosny.
Z Joanną Krzyżanek rozmawiała Marta Pustuła.