Kiedy oznajmiłam swojemu synowi, że w sobotę wybieramy się do teatru na sztukę "Pinokio", spotkałam się z wielkim oporem. Stwierdził, iż jest to przedstawienie dla maluszków i na pewno nie będzie mi towarzyszył. Pamiętał zapewne spektakl kukiełkowy w Galerii Braci Jabłkowskich, który miał okazję zobaczyć w wakacje. Tymczasem Nowy Teatr pokazał zupełnie inny wymiar historii o drewnianym pajacyku. Jego współczesna wersja, oparta na adaptacji francuskiego autora Joela Pommerata, zachwyciła zarówno mnie, jak i mojego małego buntownika.
W tytułowego pajacyka wciela się tancerka i choreografka Dominika Knapik, która jest marionetką. Animuje ją Magdalena Popławska, która użycza jej głosu. Niezwykły to daje efekt. Nigdy bym na taki pomysł nie wpadła. Jest genialny. Pinokio na scenie porusza się sztywno, co sprawia nieodparte wrażenie, że jest z drewna. Na uwagę zasługuje na pewno gwiazdorska obsada. Chyba nikomu nie trzeba przedstawiać Magdaleny Cieleckiej, czy Macieja Stuhra. Jestem im ogromnie wdzięczna, że zechcieli zagrać w sztuce dla dzieci. Bardzo wyraziści, zapadający w pamięć, w spektaklu odgrywali po kilka ról: Cielecka - wróżkę i zbuntowanego ucznia; Stuhr - dyrektora kabaretu i nauczyciela. W prostej, pozostawiającej pole dla wyobraźni scenografii, której dominujący element to szkielet wieloryba, poruszali się bardzo naturalnie, bez problemu wchodząc w interakcję z młodą publicznością.
Na początku poznajemy bardzo samotnego człowieka, który rozmawia jedynie z drzewem. Jest zagubiony, nieporadny, zaniedbany, trochę dziki. Zupełnie nie przygotowany do roli ojca, którą nieoczekiwanie przyszło mu pełnić. Tłumaczy swojemu synowi, że w życiu trzeba coś osiągnąć, że trzeba się uczyć, aby później mieć za co żyć. Posyła Pinokia do szkoły, choć sam prawdopodobnie omijał to miejsce. Pinokio jednak nie potrafi normalnie funkcjonować w świecie, nikt go tego nie nauczył. Jest naiwny, nieprzystosowany, ładuje się w kłopoty i to dość spore.
Aktorzy chwilami wchodzą w przestrzeń widowni, później z kolei widzowie wkraczają do wnętrza scenicznego wieloryba, pomiędzy wielkie żebra ustawione przez scenografkę Annę Met. Ta zamiana miejsc wywołuje powszechną euforię, gdy Dżepetto (Łukasz Kos) odnajduje wewnątrz morskiego potwora utraconego syna. Niezwykle atrakcyjny zabieg. Choć przyznam, że niektóre dzieci momentami troszkę się bały. Strach towarzyszył młodej widowni podczas niepokojących scen, pełnych „dorosłej” przemocy. Gdy Pinokio, wyszedłszy z więzienia, zostaje schwytany i powieszony przez dwóch morderców, w ciemności słychać przeraźliwy krzyk, a jedyny reflektor rzuca jaskrawy strumień światła na zawieszoną na sznurku czerwoną kukiełkę. Przez minutę miałam wrażenie, że trafiłam z dzieckiem pod zły adres…
"Pinokio" to opowieść o dorosłości, o konsekwencjach złych wyborów, o znaczeniu słowa i odpowiedzialnym jego używaniu. Spektakl Nowego Teatru na kanwie baśni o drewnianym pajacyku, to wydarzenie zdecydowanie warte obejrzenia. Szczególnie polecam go dzieciom powyżej szóstego roku życia, młodsze mogą się chwilami bać. Dorośli z pewnością odnajdą w tej sztuce miejsce dla siebie. To dobra okazja do refleksji, do zadania sobie pytania czy swoim postępowaniem pokazujemy dzieciom prawdziwy i odpowiedzialny obraz świata. Czy z czystym sumieniem możemy wprowadzić młodych ludzi w dorosłość?
Marianna Moździer
www.teatridziecko.blogspot.com