W każdym Grajdołku jest z pozoru podobnie - od piania koguta do dobranoc powiedzianego przez diabła, życie toczy się własnym cichym rytmem, a władza dzielona między panów, wójtów i plebanów w ich lokalnych odmianach ma wpływ na życie bab, kupców, kowali i sklepikarek. Dzieci i młodzież bawią się na odpustach i festynach dożynkowych, starsi żyją żniwami i rozmowami pod sklepem, kościołem lub w świetlicy, a nabożeństwa przeplatają pluciem przez lewe ramię i unikaniem przechodzenia pod drabiną. Grajdołek, do którego zaprasza Justyna Bednarek w wydanej przez Poradnię K opowieści „Babcocha” jest jedyny w swoim rodzaju głównie za sprawą tytułowej bohaterki, która niczym Mary Poppins pojawia się pewnego dnia w wiosce i spada ludziom z nieba, niesiona wcześniej przez gradową chmurę.
Babcocha jest bohaterką niezwykłą – już samo jej imię łączy babę, Babę Jagę, macochę – i co jeszcze czytelnik wypatrzy. Jak gdyby nigdy nic wprowadza się do zamieszkanej jedynie przez Orzechowe Licho chaty w Grajdołku i żyje całkowicie po swojemu, stając się z jednej strony solą w oku lokalnych oficjeli, którym dosyć łatwo jest w stanie wytknąć nieuczciwość, gnuśność i dbanie o własne interesy, zawsze jednak w taki sposób, że sami się kompromitują. Babcocha jest silna, mądra, niezależna, potrafi zmieniać postać swoją i innych, zamieniać żołędzie w złote monety, uzdrawiać, ma też bardzo jasno określone zasady moralne – stoi na straży przyzwoitości, nie pozwala, by słabszym działa się krzywda, uczy poszanowania dla przyrody.
Z dużą fantazją przywraca sprawiedliwość, broni krzywdzonych zwierząt, pomaga naprawiać relacje międzyludzkie. Opiekuje się osamotnioną dziewczynką Bernadettą, ofiarowując jej zainteresowanie, fantastyczne przygody, a nawet – dosłownie - gwiazdkę z nieba. Babcosze bliżej jest do chrzestnej matki-wróżki, choć z dosyć wyrazistym temperamentem i charakterystycznym wyglądem (z brodawką na nosie), niż do wiedźmy z baśni braci Grimm. Choć, jak na tę drugą przystało, zna się na ziołach, umiejętności czarowania jej nie brakuje, przyjaźnią z pająkiem i żabą też nie pogardzi. Czarownica z Grajdołka to bohaterka, która wzbudza sympatię, a momentami podziw.
Przygody Babcochy są ułożone w cykl krótkich opowiadań, które stanowią małe samodzielne części, co pozwala na podzielenie lektury np. na wieczorne czytanie z dziećmi. Nieco surrealistyczny, zabawny styl przypomina odrobinę przygody słonika Pomelo wydawane przez Zakamarki, a momentami nawet absurdalny, bardzo polski humor znany z opowiadań Mrożka. Babcocha zdaje się postacią równie śmiałą, jak twory wyobraźni Astrid Lindgren, jednak nacechowanie tekstu zdecydowanie słowiańskim klimatem rodem z polskich baśni nadaje tekstowi niecodziennego kolorytu. Ilustracje to tekstu są zaś nie tyle uzupełnieniem pięknego wydania, co samodzielnym bohaterem – znakomicie oddające charakter utworu małe dzieła Daniela de Latoura (przypominają prace Banjamina Chauda z serii o Pomelo, kolejne podobieństwo) można zgłębiać niezależnie od lektury, cieszą oko nie tylko młodych czytelników, ale również rodziców.
Po „Babcochę” warto sięgnąć w każdym wieku. To propozycja dla tych, którzy lubią baśnie oraz dla tych, którzy ich nie znoszą, dla tych, którzy wolą Janosika od Wonder Woman oraz tych, którzy ceniliby połączenie tych postaci. Babcocha wymyka się klasyfikacjom i porównaniom, nie startuje w konkursach, wie swoje i swoje robi. A czyta się o tym z ogromną przyjemnością, pozwalając sobie na salwy głośnego śmiechu i cichą łezkę wzruszenia.
Anna Barasińska