Mamy w Polsce problem z picturebook’ami. Mało ich. A jeśli już są, to w zasadzie trudno jest je sklasyfikować jako czystą gatunkowo formę. Bliżej im po prostu do książek z obrazkami. Smutna prawda, choć oczywista. Pozostaje zatem wzorować się na produkcjach zagranicznych. Cóż, kiedy większość z nich jest niedostępna na naszym rynku.
Tym bardziej cieszą, wydane przez młode krakowskie Wydawnictwo Przygotowalnia, „Dzieci korzeni”. Nieznana dotąd w Polsce klasyka literatury dziecięcej, opublikowana w kraju swojego pochodzenia po raz pierwszy w 1906 roku, doczekała się już ponad osiemdziesięciu zagranicznych wydań. Nasze rodzime wydanie pierwsze pojawiło się w księgarniach w marcu 2016 roku, czyli równe sto dziesięć lat później.
Można by rzec: za późno. Tylko dlaczego, skoro to właśnie dzisiejsze dzieci trzeba pochylić ku przyrodzie, uwrażliwić na jej piękno i nauczyć szacunku do ziemi? Sibylle von Olfers robi to pięknie. Jej powrót do korzeni pełen jest symboli i ukrytych znaczeń. To, co schowane pod ziemią, niewidoczne i brudne jest podstawą istnienia całego świata. Wszak to korzenie pobierają wodę i utrzymują przy życiu rośliny, a więc i całą faunę.
Ciepła, sugestywna opowieść o budzącej się do życia przyrodzie i rządzących nią prawach utrzymana jest w stylu art nouveau. Liczne odniesienia do secesyjnego zapatrzenia w pospolite owady, kwiaty i łąki tworzą przestrzeń do odkrywania tajemnic natury. Przy czym przewodnikami po tym świecie osobliwości są małe jasnowłose istotki, nazywane dziećmi, które mieszkają wśród korzeni.
Jakby tego było mało jest i cała architektura książki. Nic w niej dodać ani ująć, bo jest dokładnie taka jaka być powinna: wysmakowana, nieprzegadana, a przy tym bardzo charakterystyczna, spójna z tekstem i obrazem. Świetny obiekt do naśladowania.