który wyrósł w pobliżu mojego okropnego bloku z wielkiej płyty, to sobie marzę jak miło byłoby się wprowadzić do któregoś z tych pachnących nowością, przestronnych mieszkań. Marzę o tym choć wiem, że wszystkie te mieszkania zostały wykupione jeszcze zanim położono dach. Marzę o tym choć wiem, że stan mojego konta nie pozwala na takie marzenia. Marzę o tym, choć realizacja takiego marzenia, oznaczałaby, że ktoś kto te pieniądze wpłacił, zaplanował przeprowadzkę, cieszył się na nią – zostanie w jakiś sposób swoich praw pozbawiony. W jaki? Tego nie wiadomo….
Dorośli znają zapewne cytat z Oskara Wilde’a: „Jeśli Bóg chce nas ukarać, spełnia nasze prośby”. Dzieci z zalewu pełnych magii historii fantasy – znają zaś motyw bohatera, który nadużywając magii z egoistycznych pobudek, dla własnych celów, w bolesny sposób przekonuje się, że naruszenie Równowagi w przyrodzie, wywołuje konsekwencje, które trudno przewidzieć i powstrzymać.
Andrzej Maleszka w swoich historiach, pokazuje tę prawdę jeszcze dobitniej. Jeśli spełniasz swoje marzenie, musisz się dobrze zastanowić, czy uszczęśliwiając siebie nie wyrządzasz zarazem komuś krzywdy, nie wpędzasz kogoś lub siebie w kłopoty? Maleszka podsuwa swojemu czytelnikowi taki dylemat ale czyni to dyskretnie, jego teksy dalekie są od moralizowania! Z wdziękiem i wyczuciem wprowadza nas w swój świat. Każda z części „Magicznego Drzewa”, ma ten sam baśniowy wstęp „W dwutysięcznym roku nad Doliną Warty przeszła straszliwa burza. Trwała przez trzy dni i trzy noce /…/ trzeciego dnia piorun uderzył w olbrzymi stary dąb rosnący na wzgórzu. Drzewo pękło i runęło na ziemię. Zadrżały domy w całej dolinie, a burza natychmiast ustała. Nie był to zwyczajny dąb. Było to Magiczne Drzewo. Miało w sobie ogromną, cudowną moc.”
W ten sposób autor zaprasza nas do magicznego świata, nie uciekając za góry, lasy i siódmą rzekę. Nie zaprzęgając do pomocy czarodziejów, elfów ani smoków. Pozostając w współczesnych realiach, i - co jest dodatkowym atutem jego historii: w POLSKICH realiach, na bohaterów wybierając tzw. „zwykłe dzieci”. W obsadzonej w ten sposób fabule, łatwo zakotwiczyć się młodemu czytelnikowi, który wśród bohaterów znajdzie swojego rówieśnika.
Moja 10-letnia córka zniknęła za drzwiami swojego pokoju z małą zieloną książeczką pod pachą. Nie licząc lektur szkolnych – to pierwsza książka, którą przeczytała dobrowolnie, samodzielnie i w całości!
„Magiczne drzewo – Tajemnica mostu” jest kontynuacją „Czerwonego Krzesła”, którego ekranizację mogliśmy zobaczyć w minione święta w TVP. Książka ma kilkoro bohaterów. Kukiego, Tośkę, Filipa i Wiki – znamy z poprzedniej części. Rudą Wiewiórę-Melanię, dopiero poznajemy. Zdjęcia ich postaci i barwne, fotograficzne kolaże stanowią dodatkową, wizualną atrakcję dla czytelnika*. Magiczne, czerwone krzesło sprawia, że życzenia wypowiedziane przez siedzącą na nim osobę – spełniają się, choć realizacja życzeń nie zawsze zgodna jest z intencją autora. Historia Magicznego Mostu zaczyna się dokładnie tam, gdzie skończyła się poprzednia (chociaż można ją czytać jako samodzielną powieść i nieznajomość pierwszej części w niczym nie przeszkadza!) i jest jak u Hitchcock’a: pełen ludzi, latający dom, targany burzą, zmierzający ku niewątpliwej zagładzie… a potem jest jeszcze straszniej!
Napędem całej fabuły jest nastoletnia, nieodwzajemniona miłość Melanii do Filipa. Nic nowego: zakochana dziewczyna, która za wszelką cenę próbuje rozkochać w sobie chłopaka. Jak można się domyślić, nie jest to jednak historia romantyczna, a pełna akcji powieść przygodowa. Miejscami nawet – katastroficzna.
Jak sam autor twierdzi: „Bywają też takie opowieści, kiedy czujesz, że mówisz coś, co było już tysiące razy opowiedziane. Mam na myśli baśniowe, archetypiczne historie, które są ponad nami i były przed nami. Te, które na setki sposobów mówiły babcie, kiedy jeszcze opowiadano dzieciom prawdziwe bajki przed snem. Jeżeli czujesz, że w twojej historii jest coś takiego, to jest to cudowne. Wtedy nabierasz pokory i bardzo się koncentrujesz, żeby tej historii nie zepsuć. / Magiczne filmy Andrzeja Maleszki; Tekst Kamila Waleszkiewicz.
Maleszka swojej historii z całą pewnością nie zepsuł! Język jest prosty, swojski, codzienny. Dialogów dużo. Format książeczki nad wyraz poręczny. Dobrze się bawiłam podczas lektury. Urzekła mnie zwłaszcza, trudna do przewidzenia, logika następujących po sobie wydarzeń. Cała historia, choć roi się od nieprawdopodobnych przypadków, nie przypomina amerykańskiej komedio-sieczki, która jest zlepkiem nonsensownych lub niesmacznych gagów. Tu wszystkie następujące po sobie fakty, są zaskakujące ale wynikają bezpośrednio z fabuły i są konsekwencją działań poszczególnych bohaterów.
Wszyscy znamy finał bajki o rybaku i złotej rybce – ale nawet jeśli na końcu okazuje się, że najważniejszym marzeniem może być już tylko życzenie cofnięcia czasu, to czy to oznacza, że mamy zrezygnować z marzeń?! Ja raczej jestem skłonna przyznać rację panu Andre Malraux, który powiedział: „Kto nie ma odwagi do marzeń, nie będzie miał siły do walki.”
mama Agnieszka