Warszawa

Tajemnicze przygody Meli (Zakończony)

Mela jest małą dziewczynką, ma pięć lat i chodzi do przedszkola. Rodzice ją kochają, ale spotkała ją dodatkowe szczęście – ma dziadka, z którym łączy ją prawdziwa przyjaźń. Dziadek Meli zawsze opowiada jej ciekawe historie i dziewczynka nigdy się z nim nie nudzi. To właśnie dziadek podarował Meli magiczny bursztynek, za sprawą którego dzieją się różnie dziwne rzeczy, nawet spotkanie z krasnoludkiem.

 

A czy Tobie przytrafiło się coś niezwykłego? Opisz jak zwykły dzień stał się niezwykłym i wygraj książkę "Tajemnicze przygody Meli"

 

Na odpowiedzi czekamy do 1 czerwca pod adresem konkursy1@czasdzieci.pl

Prosimy nie zapomnijcie o danych: imię, nazwisko, adres i wiek dziecka

 

Więcej informacji o książce na stronie wydawnictwa Znak www.znak.com.pl

 

Pozdrawiamy i życzymy powodzenia!
 

Chcesz otrzymywać informacje o najnowszych konkursach?
Zapisz się do naszego newslettera już dziś. Nie zwlekaj! Nagrody czekają!
http://czasdzieci.pl/slask/newsletter/
http://czasdzieci.pl/krakow/newsletter/
http://czasdzieci.pl/warszawa/newsletter/
http://czasdzieci.pl/wroclaw/newsletter/
http://czasdzieci.pl/lodz/newsletter/

 


Nie jedna chwila w życiu się zdarzy
I coś takiego się w nim wydarzy
Że pamiętamy to do końca życia naszego
Jest to coś dla nas bardzo ważnego
Już parę chwil takich przeżyłam
Choć nawet nigdy o nich nie śniłam
Że będą one tak cudnie wspaniałe
I zapamiętaj je na życie całe
Gdy do szkoły jeszcze chodziłam
Uwagę na jednego chłopca zwróciłam
I w nim to się tak bardzo zakochałam
Ciągle o nim tylko myślałam i myślałam
Doszłam do wniosku że nie umie bez niego żyć
Że chcę tylko z nim ciągle tutaj być
I spotkaliśmy się dnia pamiętnego Jesiennego,
ciepłego i bardzo słonecznego
Spacerowaliśmy sobie po saskim ogrodzie
Przyglądaliśmy jak łabędzie pływają po wodzie
I czas się wcale nam tam nie dłużył
Ten czas miło spędzony na następny zasłużył
I tak już pięć latek nam minęło
W szczęściu i nieszczęściu nam wspólnie upłynęło
Drugą chwilą dla nas ogromnie ważną
Zarazem też i bardzo poważną
Był dzień w którym ślub braliśmy
Błogosławieństwo od rodziny na przyszłość dostaliśmy
I tak przeszło dwa latka nam minęło
W szczęściu i nieszczęściu nam wspólnie upłynęło
Trzecia chwila to ta gdy się dowiedzieliśmy
Że rodzicami będziemy tak jak podejrzewaliśmy
I tak już dwa latka nam minęło
W szczęściu i nieszczęściu nam wspólnie upłynęło
Czwarta pamiętna chwila taka była Ta
w której się nasza córka urodziła
I tak roczek – jedno latko nam mineło
W szczęściu i nieszczęściu nam wspólnie
upłynęło I odtąd co dzień chwile pamiętne mamy
Bo co dzień też się przyglądamy
Jak rośnie nam nasza śliczna dziewczyna
Codziennie dzień z uśmiechem zaczyna
Co dzień jakieś nowe słowa mówi
Choć literki w nich przestawia i gubi
Każdy dzień z nią nawet zwykły
Staje się zaczarowany i całkiem niezwykły


To był zwykły sierpniowy dzień, dokładnie trzeci dzień upragnionych wakacji. Niczym specjalnym się nie wyróżniał, mimo że nareszcie miałam wolne wcale nie dopisywał mi humor. Ubrałam się w szorty i pasiastą bluzkę po czym zbiegłam na śniadanie. rozzłościłam się jeszcze bardziej, gdy zobaczyłam kartkę:
Kochanie musiałam wyjść na chwilkę do pracy, Wszystko masz w lodówce, zrób sobie śniadanie.
No ładnie pomyślałam mama wyszła a ja mam robić sobie śniadanie...Mozolnym krokiem podeszłam do lodówki, było w niej mnóstwo jedzenia ja jednak nie mogłam znaleźć nic dobrego no tak: ,,osiołkowi w żłoby dano" W końcu wybrałam moje ulubione czekoladowe płatki - no tak ale mleka już nie było. Nie zamierzałam jednak zrezygnować z posiłku, tym bardziej że nastawiłam się juz na pyszne czekoladowe kuleczki, postanowiłam że pójdę do sklepu - właściwie zakupy załatwiała zawsze mama, ale czemu ja nie miała bym po nie iść? - sklep był całkiem niedaleko. Ze skarbonki wyskrobałam 5 złotówkę i szybkim marszem szłam do celu. Po drodze nie mogłam się oprzeć i nazbierałam kwiatki, gdy schylałam się po prześliczny mak zobaczyłam coś w trawi, mała czarna kuleczka z białymi plamkami wyraźnie przestraszona leżała na soczyście zielonej trawce. Jej małe oczka czujnie penetrowały teren, zobaczyłam że jest strasznie brudna i wycieńczona, nie wiele myśląc wzięłam ją na ręce(była bardzo ufna. Tego dnia nie dotarłam do sklepu - zadowoliłam się kanapkami u boku mojego już czystego i nakarmionego pieska. Mama o dziwo nie protestowała i pozwoliła mi zatrzymać pieska....Był to naprawdę niezwykły dzień , czasami myślę że magiczny w końcu nie często spotyka się pieski, akurat wtedy kiedy najmocniej się o nich marzy...


Pewnego pięknego dnia moja pluszowa biedroneczka zabrała mnie w swój baśniowy, kolorowy świat, pokazując mi wiele ciekawych i niezwykłych zwierząt oraz przedmiotów. I chociaż dość szybko znalazłam się w moim pokoiku, śpiąc sobie smacznie, dzień ten okazał się bardzo niezwykły, gdyż od rana odwiedzały mnie same "egzotyczne", nieznane mi dotąd owady: widziałam za szybą wielkiego szerszenia, słyszałam na koniczynce grubego, aksamitnego trzmiela, mlecze odwiedzały roje pszczółek, a na ławeczce usiadły krewniaczki mojego pluszaczka: biedroneczki! Ten dzień był naprawdę niesamowity!!!


Stojąc w oknie, myślałam, że to będzie zwykły dzień i nic niezwykłego się nie stanie. Mama kazała mi wyjść z psem i właśnie tu się wszystko zaczęło. W parku pies na mnie wskoczył i wydawało mi się, że tracę przytomność. Gdy ją odzyskałam, znalazłam się (przynajmniej tak mi się wydawało) w wielkiej sali. Przypadkiem klasnęłam i zjawił się pan w czarnej marynarce. Zszokowana zapytałam się go, gdzie jestem. Nic nie mówiąc wziął mnie na ręce i podrzucił. Upadłam i znalazłam się w parku. Co dziwniejsze: nie było tam mojego pieska! Pobiegłam do domu i zapytałam mamy, gdzie jest pies. Odpowiedziała:
- Bajka? Ona sama wróciła do domu. Była jakaś przestraszona.
Do dzisiaj nie wiem gdzie byłam, gdy straciłam przytomność. No i oczywiście czemu Bajka wróciła do domu beze mnie.


kiedyś przyśniło mi się coś niezwykłego
było tak że zasnęłam
a tu nagle ukazała mi się niezwykła postać miała ona na imię kopciuszek ja byłam kopciuszkiem. obudziłam się i zobaczyłam naokoło mnie fruwały ptaki, motyle było dużo drzew a tu nagle wstałam i podziwiałam jak fruwają motyl, poszłam przed siebie i zobaczyłam chatkę która była zbudowana z kolorami tęczy tak mnie ta chatka zadowoliła ze podbiegłam pod chatkę i szybko weszłam a tu nagle 7 łóżek podpisane imionami kolorek, białek, łatek, puszek, bitek, chrupek, i największe łóżko było podpisane lulek zdziwiłam się ale chciałam bardzo zasnąć szybko położyłam się do łóżeczka i zasnęłam. 2 godziny później usłyszałam ze ktoś wchodzi do domku a tu nagle ujrzałam 7 krasnoludków od najmniejszego do największego oni jak mnie zobaczyli tez się zdziwili i powiedzieli co ta dziewczynka tu robi a ja powiedziałam przepraszam ale weszłam do tego domku bo ukazał mi się bardzo milutki i piękny a następnie chciałam zasnąć i zasnęłam tak tylko na 2 godzinki a krasnale dali sobie rade jak przyszła to niech zostanie u nas na jakiś czas.
Królewna powiedziała bardzo wam dziękuje następnego dnia wstałam posprzątałam cały dom na błyski i obudzili się krasnale i się zdziwili jak pięknie posprzątałaś ja powiedziałam wiem i ze będę tak cały czas sprzątać oni powiedzieli ze to ładnie z mojej strony. Następnego dnia obudziłam się ze snu i powiedziałam całą sytuacje mojej mamie i tak się skończył mój sen. koniec


 Dzień się kończył... mamusia poprosiła mnie, żebym zaczął sprzątać swoje zabawki, które po bardzo ekspresyjnej zabawie porozrzucane były po całym ogrodzie.. Tatuś w tym czasie robił dla nas kolację. Po uprzątnięciu zabawek już, już miałem się zbierać do domku, kiedy nagle usłyszałem cichy pisk, który dobiegał zza piaskownicy. "Co to?" - pomyślałem i zacząłem szukać "piszczącego " miejsca. Po obejściu piaskownicy okazało się, ze w trawce siedzi malusieńki pisklaczek, który prawdopodobnie chciał nauczyć się latać i wypadł z gniazdka. Razem z mamusią zabraliśmy go do domku, włożyliśmy do kartonu i zaczęliśmy myśleć, co tu począć z tym maleństwem dalej. Mamusia wpadła na pomysł, żeby zawieźć go do pewnej pani, która podobno zajmuje się takimi ptasimi bobasami. Po dość długiej i bardzo skomplikowanej procedurze odszukania owej pani... (po adresie... po telefonie na chybił trafił... itp.), zawieźliśmy tam malucha. Kiedy weszliśmy do Jej mieszkania (a musicie wiedzieć, że mieszkanie to mieściło się w bloku!), to po prostu zaparło nam dech w piersiach. Ile tam było ptaków!!!! Wszystkie chore, poszkodowane przez los, ale dochodzące do siebie pod czujnym okiem Ptasiej Pani Doktor o Wielkim Sercu. Mnie najbardziej zaintrygowały dwa ptaki, które pomieszkiwały na balkonie. Była to dostojna czapla i przesympatyczna sowa, która bardziej mieszkała na barierce, niż na samym balkonie. Dogadywały się ze sobą wyśmienicie. Obydwie były piękne i dumne. Czapla, kiedy nas zobaczyła, weszła do pokoju i zaczęła mi się przyglądać. Pani Doktor o Wielkim Sercu pozwoliła mi ją nawet pogłaskać. Ale... wróćmy do naszego pisklaczka... piskalczek ten okazał się być jerzykiem. Nawet nie wiedziałem, że są ptaki, które tak się nazywają. Zawsze myślałem, że jest to po prostu zwierzątko z kolcami, które wcina marchewkę, a tu taka niespodzianka! Razem z mamusią patrzyliśmy z zainteresowaniem, jak Pani Doktor o Wielkim Sercu robiła z chlebka małe kulki i karmiła nimi pisklaka... jaki on był głodny! Po nakarmieniu małego wiercipięty owa pani włożyła go do kartonu z innymi jerzykami, które również znalazły się u niej w podobnych okolicznościach co nasz mały przyjaciel i powiedziała, żebyśmy się nie martwili, ponieważ maluch lada dzień nauczy się latać i wróci na wolność, żeby móc na zimę odlecieć do ciepłych krajów.
W drodze powrotnej do domu usnąłem w aucie, a kiedy rano się obudziłem nie wiedziałem, czy to wszystko mi się śniło, czy było naprawdę? Mamusia powiedziała, ze naprawdę i że dzięki mnie maluch znalazł swój azyl u Pani Doktor o Wielkim Sercu, bo gdybym go nie usłyszał i nie odnalazł, to Różnie mogłyby potoczyć się jego losy.
Od tamtego dnia co wieczór robię obchód po ogrodzie i patrzę, czy przypadkiem następny wiercipięta nie wylądował gdzieś na trawce pod piaskownicą i czy przypadkiem nie potrzebuje naszej pomocy.


Jak miałam 4 latka to pojechałam z rodzicami do ZOO do Zamościa. Było tam takie mini zoo dla dzieci, do którego można było wchodzić. Tam chodziły sobie kózki malutkie i takie większe. Takiej jednej bardzo spodobała się moja bluzeczka, chwyciła jej róg w swoją mordkę i zaczęła mnie ciągnąc za bluzkę. Mama próbowała mnie jakoś odczepić, ale nie mogłyśmy wyciągnąć bluzki z zębów kózki. Dopiero jak mama otworzyła jej mordkę, to wypuściła ją z zębów. Teraz to się z tego śmiejemy, opowiadając naszą przygodę jak rodzinną anegdotkę, ale wtedy to się trochę wystraszyłam. Dobrze, że koza nie zdążyła zjeść mojej bluzki, bo w czym ja bym wróciła do domu.....


Kręci mi się w głowie, tyle wrażeń, tyle spełnionych marzeń... Niemal jak na karuzeli. Istne szaleństwo, podróż mojego życia, moje życie, którym się cieszę, które chłonę swoimi wszystkimi zmysłami. I swoją żądzą przygody. Chcecie, to Wam opowiem co przydarzyło mi się minionej nocy, opiszę Wam mój najpiękniejszy sen...
A więc śniło mi się, że się obudziłam... Banalne, ale nawet byłam wściekła, że spałam tak krótko. Już miałam odwrócić się na drugi bok i zaszyć słodko pod kołdrą, kiedy... zielona Irlandia zaszumiała mi wrzosowiskiem, trawą, mchem. Na tej Szmaragdowej Wyspie nie trafiłam na promienie słońca, za to poczułam w płucach orzeźwiającą moc Oceanu Atlantyckiego, za pach szczęścia i przeraźliwe zimno. Czyżby?... Białe niedźwiedzie na Grenlandii ocierają się o moje nogi i jakby uśmiechają się do mnie. Wielkie okazy gór lodowych robią na mnie niesamowite wrażenie. Gdzieś z daleka słyszę jakby chichot zadowolonych fok. Jest jak w bajce o królowej śniegu, a ja takiej czystej bieli jeszcze w życiu nie widziałam... Cóż, wiem jednak że nie jest dane dłużej mi tu zostać, zresztą mam już ochotę gdzieś się ogrzać...
Może na chwilę do Meksyku?... Radosne śpiewy na plaży w Cancun, setki ludzi w sombrero, w oddali olbrzymie kaktusy. Czas wreszcie na posiłek tortille i tacos, opowieści o zaginionej cywilizacji Majów i Azteków, o ich tajemniczej a nawet i mrocznej kulturze. W tym kraju słońce chyba nadal jest bogiem, gdyż praży dzisiaj niemiłosiernie...
Krótki postój na Karaibach. Och, ta woda jest krystalicznie czysta, tyle tu wszystkiego; słońce, wiatr, woda, piaszczyste białe plaże, palmy kokosowe, dziewicze rafy i dzikie morskie stworzenia. To prawdziwy tropikalny raj na ziemi. To tutaj chcę zostać!
Nie jest mi to jednak dane. Rozglądam się z zaciekawieniem dookoła siebie. Widzę mnóstwo tańczących par, nieoczekiwanie i ja tańczę, płynę, przecież nie umiem... Argentyńskie tango w Argentynie mam we krwi, czuję się jakbym tańczyła je przez całe życie.
W rytmie tanga ląduję w RPA. Może safari?... Widzę zebry, zachwycają mnie antylopy i widzę słonia. Pierwszego w moim życiu prawdziwego słonia! Nagle zza zakrętu wyłoniły się 3 słonie, dwa razy większe od tego, którego widziałam wcześniej. Przeszły koło mnie bez emocji, a jeden z nich podrapał się (czyżby na mój widok) trąbą w oko!
Ukoronowaniem tej wspaniałej przygody okazał się lew, wielki prawdziwy król zwierząt. A może tak tutaj zostać?... Już wiem, że to niemożliwe, że los rzuci mnie gdzieś przed siebie.
Znowu zimno. Czyżbym była na biegunie? Tak, to Biegun Południowy, najbardziej wysunięty na południe punkt ziemi. Dobrze, już widziałam, ale nie chcę żeby znowu było mi zimno, tak więc uciekajmy stąd gdzieś indziej. Proszę!
Na otarcie moich zmrożonych łez dostałam chwilę w Nowej Zelandii.
Ekspresowa wycieczka śladami Petera Jacksona i jego Władcy Pierścieni. Marzyłam o tym od chwili gdy po raz pierwszy zobaczyłam film. Czyż marzenia się nie spełniają?...
Przede mną mityczna, pradawna kraina Aborygenów, czerwonych piasków, pustynnych szlaków, dziwnych stworzeń, bezkresnych równin, niecodziennej roślinności; Australia. Biorę głęboki oddech, zapamiętuję w sercu to co widziałam i pędzę dalej. Obawiam się, że mam coraz mniej czasu, choć przede mną jeszcze tylko jeden kontynent . Azja. I Chiny dziękuję za te Chiny! Kraj pełen egzotyki, tajemniczej kultury, przepięknych krajobrazów.
Z podróży mam mnóstwo zdjęć, uśmiechów, wrażeń będę miała o czym opowiadać wszystkim. Jestem tak szczęśliwa, taka rozpromieniona, aż pieką mnie policzki. Marzenia się spełniają, to odwieczna prawda. Teraz marzyć i planować będę o kolejnych podróżach, zaplanuję kolejne wycieczki w miejsca, gdzie jeszcze mnie nie było. A tymczasem, tymczasem ktoś mnie jeszcze woła. Może jakieś ostatnie zdjęcie na tle Chińskiego Muru? Odwracam się z uśmiechem na twarzy (żeby radośnie wyjść na fotografii, w razie czego oczywiście) i... widzę nad sobą moja mamę, obok mnie mojego psa, a przede mną widok z okna. Mój mały kolorowy ogródek, zielone drzewo z budką dla ptaszków, promienie wschodzącego słońca. Ale w sercu wciąż mam wspomnienia, te moje najpiękniejsze z podróży dookoła świata.


Niezwykły Dzień - Komunia Święta
Bardzo przeżywałam swoją Komunię Świętą, pamiętam, że nie mogłam zasnąć, w niedzielę z samego rana szybko wstałam, zaczęłam myśleć o dzisiejszym dniu. Byłam strasznie podekscytowana, szczęśliwa ale i ... pełna obaw. Pobiegłam do sypialni rodziców i obudziłam mamę - pamiętam, ze było naprawdę wcześnie a ja już chciałam zacząć się szykować na spotkanie z Panem Jezusem. Mama zaczęła mnie uspokajać i jak zawsze - udało jej się. Zjedliśmy śniadanie, pomodliłyśmy się, przyjechała Pani fryzjerka uczesać mnie. Wreszcie mogłam nałożyć śnieżnobiałą sukienkę, piękne pantofelki, rękawiczki i torebkę. Czułam że ten dzień jest wyjątkowy, nie tylko dlatego, że ubierałam się inaczej niż zwykle i zakładałam długą białą suknię, ale dlatego, że po raz pierwszy przyjmę ciało Pana Chrystusa. Kiedy już wyszłam z domu do kościoła, zaczęłam się martwić, że się spóźnię. W długiej sukni nie można chodzić zbyt szybko, a o bieganiu nawet nie ma mowy. Z daleka zobaczyłam koło Kościoła tłum ludzi - serce zaczęło bić coraz mocniej, czułam jak dłonie zaczynają mi się pocić - ale trzymałam mamy rękę i szłam dalej...
Przed kościołem spotkałam wszystkich zaproszonych na moją uroczystość gości. Chciałam się z wszystkimi przywitać jednak Pani katechetka zaczęła wszystkie dzieci wołać i ustawiać w pary. Wszyscy pięknie wyglądali: dziewczynki miały na sobie piękne, białe suknie i wianki, a chłopcy czarne garnitury. Zaczęliśmy śpiewać pieśni i równym uroczystym krokiem weszliśmy do Kościoła, gdzie zajęliśmy swoje miejsca w ławkach. Kiedy nadszedł czas przyjęcia Pana Jezusa, bardzo się ucieszyłam, ale również trochę się bałam. Kiedy Pan Jezus znalazł się w moim sercu, byłam strasznie szczęśliwa. Ta msza święta była wyjątkowa i była przeznaczona dla nas. Po komunii wszystko było nadal bardzo uroczyste. Cała rodzina zjechała do na uroczysty obiad do nas do domu. Mama z babcią jak zawsze spisały się jak zawsze na medal - wszystko było pyszne, ślicznie i bardzo apetyczne.
Po obiedzie wyszliśmy do ogrodu- gdzie zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcia.
Dzień minął naprawdę bardzo szybko - goście powoli zaczęli się rozjeżdżać, mama zaczęła sprzątać ze stołu a ja ... mogłam rozpakować prezenty.
Ten dzień był najszczęśliwszym i najbardziej niezwykłym dniem w moim dotychczasowym krótkim życiu.


Pewnego dnia szedłem sobie na plac zabaw, zobaczyłem moja koleżankę i od
razu do niej pobiegłem. Robiliśmy babki z piasku i bawiliśmy sie w berka. Po
chwili przyszła mama i powiedziała ze ma dla mnie super wiadomość a ja sie
zastanawiałem co to może być. Ciągle nie wiedziałem co to. Po chwili mama
wyjęła ze swojej kieszonki 3 bilety do cyrku. Ucieszyłem sie ja je
zobaczyłem. Mama powiedziała tak : ,, Synku, jeżeli mi obiecasz ze będziesz
grzeczny to zabierzemy ze sobą twoja koleżankę." Oczywiście mamie obiecałem, ze będę grzeczny i bylem. Moja koleżanka Karolinka poszła ze mną. Jak jużweszliśmy do cyrku to zobaczyliśmy wielbłądy, tygrysa, lamę i inne zwierzęta. Moja koleżanka i ja byliśmy zachwyceni tym wyjściem. Pod koniec kto chciał mógł sobie zrobić zdjęcie z jakimś zwierzęciem. Ja sobie zrobiłem zdjęcie na wielbłądzie bo miał fajnego garba, a moja koleżanka zrobiła zdjęcie na koniu bo podobała jej sie kita konia. Obydwa zwierzątka byty super. Jak już wróciłem do domu to bylem tak zmęczony ze poszedłem sie położyć. Patrze a tu tata idzie i trzyma coś duuuzego w rekach z tylu. Tata
mi powiedział ze ma coś dla mnie. Bylem bardzo ciekawy co tam ma. Wreszcie sie doczekałem .. dostałem duuuzy wóz strażacki sterowany pilotem. Bylem zadowolony i podziękowałem rodzicom. Ten dzień był naprawdę wyjątkowy.! :) 

 


Miała być zwykła niedziela W ostatnią niedzielę poszłam z córcią do
kościółka dość wcześnie. Ksiądz akurat wchodził do konfesjonału do
spowiedzi.Tłumaczyłam córci ,że zaraz pójdzie z mamusią do tego domku. A
Ona na cały głos :Mamo do tej dziupli-jak ptaszki??? u mamy buraczek
pojawił się na twarzy.KIlka osób odwróciło do tyłu głowy. Potem gdy
ksiądz wyszedł z konfesjonału córcia znowu swoim donośnym głosem:Mamo
ale Ten Pan ma taką samą czarną sukienkę z guziczkami jak ty?? To już
było delikatne przegięcie. ludzie parsknęli śmiechem. Co miałam zrobić
odwzajemniłam to uśmiechem....Na całe szczęcie dalsza msza wypadła już
bez wpadek. Śmialiśmy się z tej mszy do samego wieczoru. Ten dzień na
długo zapadnie w mojej pamięci. Było wesoło.

 


Historię tą opowiedziała mi mama. Zdarzyła się gdy byłam trochą mniejsza
. W cieplutkie popołudnie wybrałam się na dłuższy spacerek z mamą. Po
drodze dołączyła do nas sąsiadka z rocznym Szymonkiem. Mijając łączkę
,na której pasły się krówki spytałam się mamy :"a czemu te krówki mają
czarne plamy?-na to chwilę się mama zastanawiała, chciała precyzyjnie i
opisowo to wyjaśnić-zaczynała zdanie - a ja na to:ciiii Mamo , przecież
tym krówkom skończyło się mydełko!!!A ty mi ciągle powtarzasz, że to ja
jestem brudasek!! Zaczęłyśmy śmiać w głos. Dalej idąc zauważyliśmy na
drzewie bocianie gniazdo z dwoma bocianami.Stanęliśmy pod drzewem i
dobre 10 minut wpatrywałam się w bociany.Pytam się:Mamo.. dlaczego te
łabędzie mają takie długie nosy? Bo...odpowiada Na to ja:Mamo, mamo już
wiem. Bo kłamały i zrobiły się taaakie długie (pokazuje rączkami około
70 cm) jak miał Pinokio w bajeczce , którą czytałaś na dobranoc!! I
znowu zaczęłyśmy się chichotać..Naprawdę to był niezwykle udany spacer.

 


Moja przygoda miała miejsce w wakacje tamtego roku. Pojechałam z
rodzicami na weekend do cioci na wieś. Był słoneczny, cudowny dzień.
Słoneczko tak fajnie świeciło. Postanowiłam razem z moim Kundelkiem
Maksiem pójść na spacer do pobliskiego lasu. Mój pies stał się więc
towarzyszem mojej wędrówki po lesie.Szliśmy w rządku :z przodu ja, za
mną Maksiu (średniej wielkości)obwąchując przydrożne krzaczki. W pewnej
chwili 20 metrów przed nami coś dużego ruszyło się w krzakach. W jednej
chwili kolejność naszej grupki zmieniła się diametralnie. Maksiu ruszył
z impetem do przodu (ruszył sprawdzić co tam jest).U mnie podniósł się
poziom adrenaliny. Serca łomotało jak szalone. Zaczęłam ze strachu
obgryzać paznokcie (choć wiem że to nie estetyczne).Ale cóż... Patrzę,
wytrzeszczam oczy...a ty przed nami ogromny zwierzak. Było to nasze
pierwsze wspólne spotkanie z dzikiem. Maksiu swym basem szczekał na
zwierza. Ja jednak wolałem zachować pewien dystans asekurując się
widokiem rosnących drzew. Myślałam że serce mi zaraz wyskoczy. Myślę
sobie: "Co mam teraz zrobić?".W pewnej chwili dzik ruszył w pogoń za mym
psem.Gdy byli już tylko kilka metrów ode mnie, nie wytrzymałem dłużej i
wskoczyłem na zbawienne, pochylone drzewo. Pies zakręcił koło a dzik
kilka metrów przede mną odpuścił i wrócił do swego miejsca żerowania.
Maksiu krążył jeszcze chwilę w pobliżu dzika ale ja miałem już dość.
Zdecydowałam, że to już koniec (niebezpiecznej zabawy). Mój psiak -
wybawiciel tryskał zadowoleniem, mimo, że był zmęczony. Jego mordka
wyrażała ogromną frajdę. Tak się skończyło (szczęśliwie)moje wyjście w
plener.Od tamtej chwili już nigdy nie spotkałam z dzikiem. To było moje
pierwsze, ale i ostatnie spotkanie z tym zwierzem. Za każdym razem
kolejne spacery po lesie również podnoszą mi poziom adrenaliny.

 


Zapowiadał sie nudny dzień- wycieczka szkolna połączona z wizytą papieża. Nie chciałem jechać, nie lubię dużych zgromadzeń ludzi, mszy na której trzeba odśpiewywać oklepane melodie. Pojechałem jednak i tak jak myślałem: ogrom modlących się dorosłych i małych, nic nie mogłem zobaczyć bo bylem na niski. Usiadłem i tak przesiedziałem całą mszę nudząc się okropnie.
Na koniec jednak postanowiłem skoro już tu jestem spróbować dopchać się do barierek i zobaczyć Wojtyłę. I ... stał się cud- zobaczyłem przejeżdżającego papieża i serce mi zamarło. Było w tym coś tak niezwykłego, niesamowita dobroć bijąca od tego człowieka sprawiła iż poczułem, ze w oczach gromadzą mi sie łzy. Tej chwili nie zapomnę do końca zycia. Był to najbardziej niezwykły dzień jaki dotąd przeżyłem.

 


Mam super wujka. Wujek nie ma swojej rodziny, tzn. żony , dzieci, dlatego ja
z moim bratem jesteśmy jego pupilkami J Wujek mieszka w górach. Na wakacje mama czasem zawozi nas do wujka i tam na jakiś czas zostawia. Historia która chcę wam opowiedzieć wydarzyła się rok temu. Mama zostawiła nas u wujka, a my obiecaliśmy jej że będziemy grzeczni J Ale z naszymi obietnicami to różnie bywa. Wujek zabierał nas na grzyby, na pastwisko, na ryby, po prostu - mu pomagaliśmy. Pewnego razu wujek zostawił nas samych w domu, chcieliśmy zrobić mu niespodziankę i nazbierać w pobliskim lesie grzybów. Znamy się na grzybach. wzięliśmy koszyk, nożyki i poszliśmy do lasu. W lesie grzybów było dużo i tak chodząc od grzyba do grzyba trochę pobłądziliśmy. Trochę się wystraszyliśmy nie mogąc znaleźć drogi do domu. Siedzieliśmy na pniu drzewa rozmyślając jak wrócić , miny mieliśmy nie wesołe.. ale Ktoś nam pomógł.. kto to był? Był to Leśny Duszek z wielkim kapeluszem dużym nosem, siwą brodą.. kazał się nam nie bać , odpocząć i pomaleńku dróżką wrócić do domu. Którą dróżką? Pokazał nam właściwą i opowiadał zabawne historie o lesie, o zwierzętach, pokazał nam uciekającą sarenkę, małego liska.. Wujek był bardzo wystraszony jak nie zastał nas w domu. Po powrocie opowiedzieliśmy o Leśnym Duszku który nam pomógł wrócić. Wujek potwierdził jego istnienie, mówił że jak był mały to też czasem go spotykał. Tylko mama wątpiła twierdząc że to pewno leśniczy.. ale ona na duszkach się nie zna. Niedługo wakacje może znów spotkamy u wujka leśnego duszka?